30.08.2012

Pani z pasmanterii

Zakupy w sklepach z materiałami i pasmanteriach należą zdecydowanie do moich ulubionych:) Bo wiadomo, tyle tam fajnych rzeczy, tak kolorowo, że aż szkoda wychodzić. A jeszcze to zobaczę, a jeszcze tam zajrzę i w końcu człowiek wychodzi z pełną torbą zapasów, których nie ma później gdzie pomieścić. I wszystko potrzebne oczywiście.

Mam swoją ulubioną pasmanterię, w której najchętniej się zaopatruję, dobrze wyposażoną, z miłymi i chętnymi do współpracy paniami. Jest jednak pewna mała pasmanteria, która również należy do moich ulubionych, jednak z zupełnie innych względów. Dzięki "wyjątkowej" pani sprzedawczyni zasłużyła sobie na blogową notkę. Pani sprzedawczyni należy do osób, które zdecydowanie nie współpracują z klientem. Starają się za to udowodnić mu, że to, o co prosi, nie istnieje lub nazywa się zupełnie inaczej i klient nie ma zielonego pojęcia o szyciu i życiu, no ale jak już przyszedł, to się ignoranta obsłuży. Chodzę tam tylko po to, żeby się trochę rozerwać, bo normalny człowiek nie wytrzymałby dłużej niż 5 minut. Wczoraj właśnie robiłam tam zakupy. Wchodzę i mówię, czego szukam, a że czasem tak jest, że człowiekowi zabraknie słowa albo zapomni fachowej nazwy, to wytłumaczy po swojemu, opisowo. I ja tak właśnie zrobiłam:

- Dzień dobry, czy dostanę u Pani takie plastikowe wkłady do bębenków?
Głośne westchnienie, wywrócenie oczami i odpowiedź: Proszę Panią, to nie są wkłady, tylko szpulki.

- Dobrze, to poproszę 3 szpulki. A czy dostanę u Pani taką białą ozdobną tasiemkę w kształcie zygzaka, wie Pani, taką którą można naszywać na tkaninę?
Znów głośne westchnienie, wywrócenie oczami i odpowiedź: Proszę Panią, to się nie nazywa zygzak, tylko ząbki.

- Dobrze, to poproszę 3 metry ząbków. A czy ma Pani może skórzane łaty na łokcie i kolana? (dodałam "i kolana", bo myślę sobie, zaraz się okaże, że to są łaty na kolana, nie na łokcie. Ostatnia szansa, więc chciałam być bystrzejsza.)
A pani odpowiada: Owszem, ale to nie są łaty, tylko jelonki.

I bądź tu człowieku mądry, jak zapytać, żeby było dobrze. Pani sprzedawczyni jest wielkim wyzwaniem. A poniżej moje zakupy - szpulki i "ząbki";)



29.08.2012

A na placu zabaw przed moim blokiem...

Wraz z niedawną przeprowadzką dostałam od losu bezcenną możliwość poznania "innego świata", niby bliskiego, ale jak się okazało zupełnie odmiennego, obcego środowiska. A mowa o codziennym celu wędrówek wszystkich osiedlowych dzieci, czyli o placu zabaw. Niby każdy wie, gdzie na jego osiedlu jest plac zabaw i kiedy jest na nim najwięcej, kiedy najmniej dzieci, ale właściwie na tym się ta wiedza kończy. Nikt nie zastanawia się nad tym, co tam się właściwie wyrabia. A wyrabia się wiele - taki plac zabaw to niemal "inny świat", rządzący się własnymi prawami i nie wpuszczający byle kogo. Wszystkie moje obserwacje biorą się głównie stąd, że dzieci ze sobą nie rozmawiają, dzieci krzyczą i piszczą, nawet jeśli znajdują się w odległości 2 metrów od siebie. Stąd też słychać je przez cały dzień i można się o nich wiele dowiedzieć.

A na placu zabaw przed moim blokiem od rana do wieczora panuje istny młyn i rajd razem wzięte, czyli największe zamieszanie, jakie można sobie wyobrazić. Przekrój wieku od kilku miesięcy do kilkunastu lat (nie licząc matek oczywiście). Dzieci małe bawią się z małymi, duże z dużymi, nie ma zabaw mieszanych. Starszaki się z maluchami nie bawią. Starszaki ich ewentualnie pilnują, jeśli zostali na to skazani przez swych rodziców. A skąd wiadomo, że skazani? Bo z rozmów wynika, że to prawie jak kara. Takimi skazańcami są trzej bracia, którzy muszą pilnować swej najmłodszej prześlicznej siostry Marty. Dziewczynka ma około dwóch lat, całą głowę pięknych, brązowych loków i miniaturowe rączki i nóżki jak lalka. Ładna czy brzydka, ciągle trzeba na nią uważać i zaglądać, czy nie zniknęła z pola widzenia. A Marta niestety nieustannie znika z oczu. Wtedy słychać wołanie: "Ej chłopaki, a gdzie jest Marta?" I najstarszy brat wyznacza posłańca, mającego za zadanie znalezienie uciekinierki i przyprowadzenie jej do bazy. A w bazie zabawy łobuzerskie, gonitwy, bitwy i krzyki, więc nic dziwnego, że Marcie się tam nudzi i szuka własnych przygód. I tak od rana do wieczora.

DZIECI STARSZE:
Dzieci starsze bawią się najczęściej w chowanego, ale więcej w tym krzyku i kłótni, niż zabawy. Wszyscy uważają, że ten, kto szuka, oszukuje i że "nie ma tak", że "pomylone gary" ( u nas się mówiło, że "pobite gary", ale co kraj, to obyczaj). Jakby tego było mało, mimo że wszystkie dzieci na placu są polskojęzyczne, w chowanego bawią się tylko Samanta, Dżesika, Nikola i Rodżer. Bardzo intrygujące.

ZABAWKI:
Przejdźmy do obserwacji na temat dzieci małych. Jak jesteś nowy i przychodzisz na taki gęsto zaludniony plac zabaw, to Ci wszystkie dzieci zabierają Twój dobytek. Niby każdy po jednej zabawce, ale przez to, że dzieci dużo, to nie pozostaje Ci nic innego, jak wziąć sobie do zabawy coś ze sprzętu Twojego nowego kolegi. Niestety musisz się liczyć z tym, że Twój nowy kolega nie będzie z tego faktu zadowolony i wyrwie Ci swoją własność z ręki. Takie życie - inni zabierają Ci zabawki, bo czyjeś fajniejsze, ale Tobie nic nie dadzą, bo swoje trzeba chronić. Taki los "nowego". Dopiero dzięki pertraktacjom mam, że "pożycz", że "daj się pobawić, kolega później odda" możesz coś wywalczyć. Sam jako nowy nic nie osiągniesz, zapomnij.

GWIAZDA PIASKOWNICY:
Z moich obserwacji wynika, że na każdym placu zabaw znajdzie się dziecko, będące ulubieńcem wszystkich. Czasem powodem tego są bogaci rodzice, co przejawia się w ilości i jakości zabawek, innym razem po prostu fajnie się z tym kimś bawi, nawet jeśli nie ma się nic nadzwyczajnego do dyspozycji  (czyt. patyki i kamienie). Taką gwiazdą piaskownicy na moim osiedlu jest bez wątpienia Przemek. Ma około 4. lat i bardzo bystre oczy jak węgielki. Wszędzie go pełno i zawsze słychać, kiedy przychodzi na plac zabaw, bo wszystkie dziewczynki wołają go na obiad. A na obiad tradycyjnie, dzień w dzień to samo, czyli babka piaskowa. Niektóre dziewczynki chcąc prześcignąć swe koleżanki-konkurentki urozmaicają menu, piekąc ciastka. Opowiadają przy tym, czego tam na nich nie ma. I ostrzegają, żeby się nie oparzył, bo blaszka gorąca i że tu ma ścierkę, niech uważa. A Przemek podchodzi, patrzy i co widzi? Piasek. Nie interesuje się więc za bardzo swoimi fankami, bo ileż razy można jeść na obiad babkę piaskową? Nawet dorośli nie jedzą jej na co dzień. Średnio raz w roku, na Wielkanoc, pieką i po sprawie. Bigos by ugotowały, naleśniki usmażyły, a nie w kółko to samo. Ale dziewczynki niestrudzenie pieką swoje babki, nie zważając na brak zainteresowania Przemka. I codziennie słychać ich "Przemek, ooooobiaaaad!"

ZMIANA TOŻSAMOŚCI:
Wiele dzieci bawi się w to, że są kimś innym. Niedawno dzieci podzieliły się na psy i koty i tak szczekały i miauczały na zmianę przez cały dzień. Przedwczoraj dzieci były gęśmi, wczoraj końmi. Nie wiem, czym się kierują, wybierając dany gatunek, ale ważne jest to, że dzieci nie są już wtedy Marysiami, Jędrkami, czy Stasiami, tylko danym gatunkiem zwierząt. Jako że wczoraj był dzień koni, dzieci nazbierały skoszonej suchej trawy, czyli siana, żeby móc je później zjeść. I babcia Marysi nagle odzywa się, że już muszą iść do domu, bo już późno i trzeba wstawić ziemniaki na obiad. A Marysia na to: "Babciu, ale ja nie mogę iść do domu, bo ja teraz jestem koniem." No tak, babcia trochę mało spostrzegawcza, że konia nie zauważyła. Poza tym niedouczona - nie wie, że konia się do domu nie przyprowadza?

26.08.2012

Torba z haftem

Dziś historia pewnego przemiłego spontanicznego spotkania, która doprowadziła do powstania torby z haftem. Otóż zaczęło się od tego, że szyjąc sukienkę, nijak nie mogłam sobie poradzić z połączeniem tkaniny wierzchniej z podszewką przy dekolcie w taki sposób, aby zamek pięknie się chował, a podszewka odkrywała tylko jego taśmę i nigdzie nie wcinała się podczas otwierania. Jednym słowem, żeby "wszyscy uczestnicy zabawy" byli zadowoleni. Spędziłam nad tym wiele godzin, bo to naprawdę nie jest łatwe, jeśli  nigdy się nie widziało, jak to się robi. Postanowiłam więc zadzwonić do Ani - ekspertki od wszelkich trików krawieckich, która nie dość, że zna się naprawdę na wszystkim, to jeszcze chętnie udziela mi wszelkich porad. Jednym słowem złota dziewczyna. I Ania wytłumaczyła mi wszystko dokładnie, krok po kroku, co do czego. Ale ponieważ ja i tak nie mogłam załapać, zaprosiła mnie do siebie na krótki kurs. Uwaga, dzieli nas prawie 300 km. I co? Pojechałam oczywiście:)

BYŁO CUDOWNIE. Szyłyśmy, kupowałyśmy materiały, zwiedzałyśmy Olsztyn i spędziłyśmy mnóstwo godzin na rozmowach o szyciu. Ania ma wiele zapierających dech w piersiach krawieckich "zabawek", ale chyba największe wrażenie zrobiła na mnie jej hafciarka. Ustawia się wzór jak w komputerze, nakłada nici i tamborek z tkaniną i można zająć się czymś innym, np. szyciem. Do momentu oczywiście, kiedy trzeba podejść i zmienić szpulkę na inny kolor. Wyszycie danego wzoru trwa długo i jeśli jest on skomplikowany, wielobarwny, to trzeba się trochę nachodzić i nazmieniać tych szpulek. Dlatego i tak trzeba być w domu i zaglądać co jakiś czas, czy hafciarka nic od nas nie chce. Ania pokazała mi swoje przepiękne serwetki z haftami kwiatów i różowa naparstnica po prostu powaliła mnie na kolana. Była tak piękna, że nie mogłam oderwać od niej wzroku. I tak miła i gładka w dotyku. Nigdy wcześniej nie widziałam takich haftów. Kwiat wyglądał jak żywy. Jeszcze tego samego dnia poszłyśmy do sklepu z tkaninami i kupiłyśmy materiał, na którym Ania wyszyła dla mnie taką samą naparstnicę. Jest taka piękna! Uszyłam z tego materiału torbę, którą prezentuję poniżej. Tak strasznie mi się podoba, że mogłabym z nią spać, jak małe dziecko. Torbę uszyłam według tutorialu ze strony jakuszyć.pl, który gorąco polecam. Wszystko dokładnie opisane i przedstawione na rysunkach tak, że nie ma żadnych wątpliwości, dzięki czemu bardzo wygodnie się szyje.

A wracając do Ani, możliwość porozmawiania z kimś, kto dzieli tę samą pasję, to przyjemność, jakiej nie da się opisać. Ekstaza (w tym przypadku) owerlockowo-hafciarkowa.  Naładowana energią po same uszy wróciłam do domu i od razu rzuciłam się w wir szycia. W międzyczasie zrobiłam jeszcze kilkanaście słoików ogórków na zimę, co tylko dowodzi przypływu ogromnych sił na miarę Himena.

Refleksja, jaka pojawiła się w mojej głowie po tym wszystkim, to żeby przeżyć totalne odrodzenie i radość wypełniającą każdą komórkę ciała,  nie trzeba wygrać w totolotka, ani wyruszyć w podróż dookoła świata, ani też rozmyślać nad sobą wśród buddyjskich mnichów. Można być szczęśliwym tu i teraz. Wystarczy tylko odkryć, co nam daje szczęście. Co sprawia, że nie możemy zasnąć, myśląc o tym, że jutro się tym zajmiemy? Co sprawia, że mimowolnie się uśmiechamy, kiedy tylko o tym pomyślimy? Ja już wiem...:)


23.08.2012

Jednodniowe candy na blogu stempel&kartoon

I jeszcze jedno candy - jak się bawić, to się bawić! Tutaj link do posta z zasadami zabawy. Do wygrania bon o wartości 100 zł!

Candy w sklepie scrapkwiatki.pl

Postanowiłam spróbować szczęścia i powalczyć o candy na blogu scrapkwiatki. Może pierwszy raz w życiu coś wygram?:) A jest o co powalczyć, bo wygraną jest 100 zł na produkty w sklepie scrapkwiatki.pl!!!

Poniżej banerek:

21.08.2012

Owieczka dla Poli

A to była pierwsza tildowa owca, którą uszyłam. Wyszła trochę koślawa, ale myślę, że Poli w ogóle to nie przeszkadzało. Zwierzaczek dostał mokrego buziaka-pieczątkę i w ten oto sposób został zaakceptowany i przyjęty do rodzinnego grona:)











20.08.2012

Akcja Uwolnij Tkaniny

I ja przyłączam się do akcji uwalniania tkanin, zainicjowanej przez Zapomnianą Pracownię. Zakładam, że wydobędę z szafy przynajmniej jedną zapomnianą tkaninę miesięcznie. Oczywiście chciałabym, żeby było ich więcej, ale wiadomo, jak to jest - czasem naprawdę trudno znaleźć na wszystko czas. Pomysł jednak bardzo mi się spodobał i mam nadzieję, że moje ściśnięte w pudełku tkaniny będą nim również zachwycone. Niektóre kupiłam nawet kilka lat temu. Już nawet nie pamiętam, co z nich chciałam uszyć. Początkowo oczywiście wiedziałam, ale wiadomo, plan się z czasem zmieniał, wizja ewoluowała, aż w końcu materiał lądował w pudełku pełnym innych pięknych, niedocenionych tkanin. A ponieważ uwielbiam wszystko przeglądać, segregować i układać tematycznie, z wielką radością wynajdę w najbliższych dniach tkaniny, które zasługują na drugą szansę, a zarazem drugą młodość:)


19.08.2012

Torba z Misią

Właśnie skończyłam szyć torbę- prezent urodzinowy dla mojego brata. Pomyślałam sobie, że zrobię mu naszywkę jego ukochanego psa, Misi. Wydrukowałam więc na papierze jej zdjęcie, zaznaczyłam wszystkie kontury, które mnie interesowały, wycięłam je delikatnie skalpelem do papieru i później wypełniłam farbą do tkanin. Kontury malowałam na czerwonym materiale. Naszyłam go na czarny, podkładając kawałek ociepliny do kurtek, żeby pies nie był całkiem płaski. Później przeszyłam fałdki maszyną, dzięki czemu powstały delikatne dołki, właśnie tam, gdzie chciałam. Patrząc z bliska "skóra" układa się bardzo anatomicznie, co bardzo mi się podoba. I na koniec obszyłam Misię wzdłuż zewnętrznych krawędzi, żeby lepiej się trzymała. A reszta to już zwykłe szycie torby...

Efekt końcowy prezentuję poniżej, oceńcie sami:



















14.08.2012

Owieczki-Przytuleczki

Przedstawiam Wam rodzinkę pięciu owieczek. Pierwsza powstała na zamówienie, cztery kolejne w ramach treningu;) Mają wysokość od 22 do 19 cm (niektóre nie urosły) ;) Jak w każdej rodzinie powinna się tu znaleźć również czarna owca, ale na razie nie mam dla niej futerka, więc musi poczekać na swoje narodziny.

Mój chłopak, widząc ułożone na stoliku w rzędzie gotowe łapki, brzuszki i uszka stwierdził, że wygląda to trochę na warsztat części zamiennych:) Jak się którejś znudzą różowe uszka, to sobie wybierze w kwiatki albo w kratkę. I może tak będzie! Na razie owce nie zgłaszają sprzeciwu. Siedzą sobie wygodnie w koszyku i czekają na nowych właścicieli:)