29.05.2013

Boże jak się cieszę!:))))))))))))))))))))))

Kochani, teraz to chce mi się płakać, ale ze szczęścia! Gardło ściśnięte, a w sercu tak ciepło. Nie sądziłam, że mój post o licytacji dla pieska spotka się z tak dużym odzewem i ogromnym wsparciem. Bardzo Wam za to dziękuję - za wszystkie komentarze, za polecenie w Google+, za słowa wsparcia i za zrozumienie. A najbardziej chyba za to, że pozwoliliście uwierzyć, że są na tym świecie ludzie, którzy mają serce i wcale nie jest im wszystko obojętne. I że trzeba wierzyć w ludzi, bo nie wszyscy są tacy sami. Jesteście cudowni!!! Weszłam na stronę licytacji i rozpłynęłam się ze szczęścia - znaleźli się chętni do przygarnięcia moich owieczek i wsparcia tym samym losu biednej Kory. Boże, jakie to cudowne, że mogę na Was liczyć. I że Kora może na Was liczyć, bo tak naprawdę robimy to dla niej.

Chciałabym bardzo gorąco podziękować Marcie 72, Maxuni, iuturnie, Ani i Jankowi, którzy zaangażowali się w licytację i jednocześnie im pogratulować, bo owieczki na pewno przyniosą im szczęście i będą towarzyszyć w tych dobrych i złych chwilach. I one też mają serce, nawet dosłownie, haha;)

A tutaj Wasze komentarze:


Ściskam Was mocno i przesyłam uśmiech od ucha do ucha!!!:))))))))))))))))))))))))))))))))))




27.05.2013

Czasem chce mi się ryczeć z bezsilności...

Życie podcina czasem człowiekowi skrzydła i jakoś kurde trudno się podnieść.

Chciałam pomóc w tzw. "słusznej sprawie", ale mi się nie udało. I mam doła... Nie leży to w mojej naturze, żeby pisać o tym, że komuś pomagam i w ogóle wiadomo, prawa ręka ma nie wiedzieć, co czyni lewa i odwrotnie i normalnie bym o tym nie pisała, ale tym razem wyjątkowo muszę.

Czasem dostaję maile z różnymi prośbami o uszycie jakiejś zabawki na aukcje charytatywne dla chorych dzieci lub zwierząt. Wiadomo, nie jestem w stanie wszystkim pomóc, musiałabym szyć dzień i noc, nie chodzić do pracy i nie mieć własnego życia i nie spać, żeby być w stanie zaspokoić potrzeby innych, ale kurczę trochę to jednak mogę zrobić. A tyle ile mogę to już coś. I mój Tato zawsze mi mówił: "Jesteś tylko kroplą w morzu, ale pamiętaj, że to morze bez tej kropli nie jest takie samo, jest niekompletne. Krople razem tworzą morze." I myślę, że to bardzo mądre słowa i ja-kropla morska wysłałam ostatnio 3 piękne, wymuskane, idealnie dopracowane owieczki-przytuleczki dla Pani Ewy ze Stowarzyszenia Pomocy Zwierzętom Łapa, o której zresztą kiedyś pisałam na blogu tutaj. Pani Ewa to taka "Pieska Matka Teresa", która ratuje zwierząta z ciężkich tarapatów, po ciężkich przejściach, maltretowane i katowane. Wszelkimi siłami próbuje zebrać pieniądze na utrzymanie uratowanych zwierząt, ale wiadomo, nie jest łatwo. Pomyślałam, że dołożę od siebie przynajmniej symboliczną owieczkową cegiełkę. Tyle mogę zrobić. Przesłałam maluchy, zostały wystawione na aukcji na stronie fundacji i można je licytować, zaczynając od ceny wywoławczej 20zł. I czytam sobie komentarze pod licytacją i uderza mnie powtarzające się zdanie, że pluszaki piękne, ale nie ma komu dać. I przechodzę wtedy na stronę o moim candy i czytam komentarze, w których pełno jest informacji o tym, komu podarujecie owieczkę, jeśli ją wygracie. I ja się zastanawiam, czy tamci ludzie są z jakiejś innej planety i naprawdę istnieją tacy, którzy nie mają żadnych znajomych, żadnej rodziny, żadnego przychylnego człowieka na tym świecie? Przypomina mi się dawny teleturniej "Tele As", hit internetu, w którym to jeden z uczestników, jak przyszło do pozdrowień, to powiedział, że on nikogo nie pozdrawia, bo nie ma kogo. I w końcu, jak go zmuszono,  to pozdrowił kogo? Ministra finansów. No ręce opadają.

Powiem tak, jeśli ktoś uzna, że fajnie byłoby taką owieczkę posiadać, to serdecznie zapraszam do licytacji. Owieczki są bardzo milutkie, mięciutkie i na pewno przyniosą szczęście komuś, kto wyjątkowo ma jakichś znajomych albo rodzinę;)

To zdjęcie psa, dla którego zbierane są pieniądze za owieczki.


A to jedna z owieczek, którą można wylicytować. Reszta pluszaków do obejrzenia na tej stronie.

22.05.2013

Jak uszyć Batmana? - cz. 1

Kochani, podaję Wam przepis na Batmana, którego uszyłam jakiś czas temu i pokazywałam w tym poście. Początkowo chciałam rozpocząć serię tutorialowych postów od prostych modeli i przechodzić stopniowo do coraz trudniejszych, jednak w międzyczasie napisała do mnie Tereska z bloga http://swiatereski.flog.pl/albumy z prośbą o wykrój i instrukcję szycia Batmana dla swojego syna i postanowiłam zacząć nieco trudniej, co by Tereska nie musiała czekać całą wieczność;) Chociaż i tak się naczekała, za co przepraszam, ale wcześniej się nie dało.

Wybaczcie, ale instrukcja będzie na bazie gotowej zabawki, bo nie dam rady uszyć teraz drugiej. Mam za dużo pracy i po prostu ledwo daję radę się ogarnąć. Mam nadzieję, że opisy będą na tyle dokładne, że okażą się pomocne. Acha, posta będę pisać na raty, bo dużo tego i nie dam rady usiąść i napisać wszystko na raz, nie zdążę o prostu.

Tutaj opracowana przeze mnie forma:



A tak wygląda uszyty z niej Batman:


Zaczynamy:)

MATERIAŁ:
Jak wspomniałam w poście o Batmanie, szyłam go metodą prób i błędów, m. in. dlatego, że źle dobrałam materiał. Wyobraziłam sobie, że musi być uszyty ze sztywnego materiału, żeby chłopek mógł później sam stać i żeby nie zginały mu się same nogi w kolanach. Pierwszą wersję uszyłam więc  z materiału podobnego do dżinsu. Okazało się jednak, że przez to, że materiał jest nierozciągliwy, tkanina zachowuje nadany jej kształt i nie ma szans na żadne wypychanie muskułów, przez co Batman wyglądał jak anorektyk. Wpadłam wtedy na pomysł, że uszyję go z czegoś bardzo elastycznego. Przejrzałam wszystkie czarne materiały, jakie miałam i stwierdziłam, że prawie nic się nie nadawało. Polar, dzianina na sukienkę... Jak zwykle, szafa wypchana, a nie ma co wybrać;) I wtedy przyszedł mi do głowy jeszcze jeden materiał – moje za krótkie dresy, które od dawna leżały w szafce. Obcięłam kiedyś nogawki, bo były za długie i nie miałam czasu, żeby ich podwinąć. No i padło na dresy. Jeśli chodzi o pozostałe użyte materiały, to tylko majtki są z satyny, buty i pas z filcu, a peleryna z bardzo fajnego lejącego, niestrzępiącego się materiału na sukienkę. Wszystkie materiały pokażę na zdjęciach przy kolejnych częściach ciała, żeby było wiadomo, co i jak.


TUŁOWIO-NOGI:

Jest to jedna część, te majtki oznaczyłam tylko orientacyjnie (chociaż teraz myślę, że niepotrzebnie, bo przecież każdy wie, na czym majtki się nosi. Trudno, nie będę już poprawiać. Przydadzą się jako linia orientacyjna podczas zaznaczania mięśni brzucha). Na poniższym zdjęciu pokazuję, jak wyglądał materiał, z którego wykroiłam tę część (czyli w skrócie moje ucięte dresy). Zaletą materiału była jego elastyczność i to, że się nie strzępił. Jedyna wada to rolowanie na brzegach, no ale nie ma się co czepiać. 


Kroimy 2 identyczne części, pamiętając o dodaniu zapasów na szwy. Ja odrysowywałam każdą z części osobno na materiale, bo ciężko się rysowało kredką po tym dresie, ale jak komuś wygodnie, można i z podwójnie złożonego materiału. Wycinamy.



TORS:
Jedną z wyciętych części ("jedne tułowio-nogi") będziemy teraz traktować  jako przód i zajmiemy się modelowaniem klaty i mięśni brzucha. W tym celu rysujemy na jej prawej stronie kredką lub znikającym pisakiem nad zaznaczoną linią majtek mięśnie, jakie chcemy "wypracować". Ja skupiłam się na lekkim zarysie klatki piersiowej i "kaloryferka", ale oczywiście macie tu wolną rękę. Podkładamy pod tę część kawałek ociepliny do kurtek (który ma być trochę większy od torsu, dzięki czemu wygodniej będzie się szyło) i takiej samej wielkości kawałek dresów. Ostatecznie wygląda to tak, że tułowio-nogi leżą na ocieplinie, dotykając jej swoją lewą stroną, a ocieplina leży na kawałku dresów (nie ważne jaką stroną, bo i tak będzie schowany w brzuchu batmana). Spinamy kwadrat ociepliny i dresów naokoło szpilkami, żeby się nam nie przesuwały i przeszywamy maszyną po liniach mięśni. Po przeszyciu łuków "piersi" wypełniłam przestrzeń między dresem wierzchnim, a ociepliną kawałkami wypełnienia poduszek, co pomogło uzyskać efekt 3D. Następnie zaszyłam dziurki na maszynie, żeby to wypełnienie nie wypadało i nie przeszkadzało podczas dalszego szycia. Tak to wyglądało (tylko wtedy nie było jeszcze przyszytych rąk no i część mięśni brzucha zasłania pas):


Kiedy mamy gotowy przód, kładziemy przednie i tylnie tułowio-nogi prawą stroną do siebie i zszywamy na maszynie, zostawiając wolne otwory na stopy i szyję. Otwory na ręce można spokojnie zaszyć, bo ręce będą i tak doszywane osobno i nawet będzie łatwiej, jak nie będzie tam dziur.



RĘKA:
Ręka składa się z dwóch części:
część 1. to przód, 
część 2. to spód



Odrysowujemy na dresie przednią i tylną część ręki, pamiętając, żeby leżały na materiale raz prawą, raz lewą stroną (tak jak przy krojeniu rękawów w bluzce). Musimy bowiem otrzymać daną część i jej lustrzane odbicie. Dodajemy zapas na szwy i wycinamy. Następnie kładziemy jedną część na drugą i zszywamy ze sobą. Miejscem dość trudnym jest dłoń, ponieważ jest malutka i ciężko ją przeszyć na maszynie. Ja doszyłam do nadgarstka na maszynie, a później formowałam dłoń ręcznie. Te przerywane linie na wykroju oznaczają palce. Po ukończeniu ręki należy ręcznie przefastrygować w tych miejscach, żeby oddzielić od siebie palce.
Gotową rękę wypychamy wypełnieniem do poduszek, zaszywamy dziurkę i możemy przyszywać do tułowio-nóg. Wygląda mniej więcej tak:






GŁOWA:
Muszę przyznać, że zabierając się do opisu wykonania głowy, doszłam do wniosku, że części, które wcześniej zamieściłam na wykroju nie pasują do niej, tzn. musiała to być forma prototypu, kiedy wypracowywałam tę właściwą. Dlatego też poprawiłam to na wykroju i już tłumaczę, o co chodzi.

Głowa składa się z kilku części:
- formy podstawowej (prostokąta z kremowej popeliny lub bawełny)
- maski (prostokąta z dresów)
- rogów maski (z dresów)


FORMA PODSTAWOWA:
Tworzy ją prostokąt, wycięty z kremowej popeliny/bawełny. Ja niestety nie odnalazłam mojego oryginalnego prostokąta, więc wytłumaczę Wam opisowo. Należy wyciąć z papieru prostokąt, który po zrolowaniu utworzy głowę takiej wielkości, jakiej sobie życzycie. Następnie przygotowujemy tkaninę. Ja każdą tego typu tkaninę przed pierwszym szyciem czegoś z niej piorę, bo nie chcę, żeby dziecko biorąc ją do buzi i sliniąc, połykało później jakieś szkodliwe substancje, którą jest nasączona. Dlatego po wypraniu i wysuszeniu wygląda mniej więcej tak:

 Trzeba ją wyprasować przy dużej temperaturze żelazka i spryskiwać dość mocno wodą. Inaczej zagnioty nie zejdą. Żeby materiał nam się nie strzępił podczas szycia, podklejamy go flizeliną. Dzięki temu też się nie rozciąga i mniej gniecie, a przy tak małych elementach, jak głowa, jest to bardzo ważne, bo zanim ją skończymy, trzeba ją będzie trochę pomiętolić. Tutaj zdjęcie gotowej tkaniny, podklejonej flizeliną:


Na tak przygotowanej tkaninie odrysowujemy nasz prostokąt, dodajemy zapasy na szwy i wycinamy. Następnie zszywamy boki, żeby powstała rurka. Ustawiamy ją na wypełnionych uprzednio tułowio-nogach i przyszywamy. Wypełniamy wypełnieniem do poduszek i zabieramy się za następną część.


MASKA:
Tworzy ją prawie prostokąt. Prawie, bo to taki prostokąt, który z jednej strony jest prosty, a z drugiej ma "przyklejony" mały trójkąt. Do trójkąta będziemy później doszywać płaszcz. Schemat maski powinien wyglądać mniej więcej tak:
 
Należy zmierzyć głowę batmana od szyi z przodu do szyi z tyłu i dodać zapasy na szwy. Ta długość będzie wyznaczała długość prostokąta, jakiego potrzebujemy. Na szerokość należy przyjąć ok. połowy mniej, później i tak się przytnie na właściwą długość.
Kawałek dresu podklejamy flizeliną, żeby się później nie rozciągał podczas wycinania otworów na oczy i na usta. Odrysowujemy na nim przygotowany prostokąt i wycinamy. I teraz są dwie możliwości: albo wycinamy otwory na oczy i buzię teraz i dopiero później przyszywamy maskę do głowy albo (i ja tak zrobiłam) najpierw przyszywamy czarny prostokąt do głowy z przodu i z tyłu, a dopiero później wycinamy otwory w takich miejscach, w jakich chcemy. Należy to jednak robić bardzo ostrożnie, najlepiej kawałek po kawałku, bo jak za dużo wytniemy, to nie ma odwrotu, może się okazać, że dziura za duża i trzeba robić maskę od nowa.
Boki maski należy przyciąć tak, żeby stykały się po obu stronach krawędziami. I przyszyć po obu stronach do kremowej głowy. W miejscu łączeń będziemy naszywać rogi. Tak jak widać na zdjęciu poniżej.
Na koniec należy chwycić dwoma palcami część maski, zakrywającą nos i ścisnąć mocno, tak jakbyśmy chcieli złapać batmana za nos. Dzięki temu powstanie zagniot, który bardziej przypomina oryginalną maskę.


Tak wygląda maska z tyłu:




RÓG MASKI:

Jest to ostatnia, brakująca część głowy. Dwa kawałki dresu składamy prawą stroną do prawej i spinamy boki szpilkami. Na dresie odrysowujemy róg maski - raz skierowany w lewo, raz w prawo. Przeszywamy na maszynie, zostawiając otwór na dole, przez który następnie wywracamy na prawą stronę. Gotowe rogi naszywamy na głowę po lewej i prawej stronie, w miejscach łączenia brzegów maski. Rogi powinny być skierowane do tyłu.



c.d.n.

Wyróżnienia

Jakiś (długi) czas temu dostałam dwa piękne wyróżnienia i gapa nie napisałam o nich od razu, a później było tzw. ciągle coś i oto dopiero teraz wracam jak ta córka marnotrawna i się poprawiam.

Pierwsze wyróżnienie dostałam od przemiłej Właścicielki bloga Wolne chwile dwie, za które baaardzo gorąco dziękuję. To takie miłe, że komuś podobają się rzeczy, które tworzę i ma ochotę je wyróżnić. Jakoś człowiekowi wtedy raźniej i przypływa energii do dalszego tworzenia:) Dziękuję:*



A tutaj odpowiedzi na pytania:

1.Skąd jesteś ?
Ze wsi - małej kropki na mapie. Tak małej, że nawet nie od długopisu, tylko od bardzo dobrze zaostrzonego ołówka. Acha, i skala musi być przy okazji bardzo duża;)

2.Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu?
Myślę, że ludzie. Jak to kiedyś stwierdził mój kolega, jestem wyjątkowo stadnym stworzeniem i bez ludzi po prostu usycham.

3.Co byś zabrała ze sobą na bezludną wyspę - wymień proszę 3 rzeczy.
Gdybym mogła, pojechałabym z trzema osobami:) Ale jeśli musiałabym wybrać 3 rzeczy, to pewnie byłby to krem bambino (bez którego nigdzie się nie ruszam), telefon i ładowarkę na baterię słoneczną;)

4.Ulubiony deser?
Lody waniliowe z bitą śmietaną:)

5.Łąka czy las?
Myślę, że łąka. Kojarzy mi się z piknikiem, a pikniki uwielbiam.

6.Do czego masz słabość?
Do szycia, nawet gdy mnie okropnie boli kręgosłup kładę się na ziemię, poćwiczę trochę, żeby przestał i siadam do maszyny.

7.Książka, która wywarła na Tobie ogromne wrażenie?
Pamiętam taką książkę, którą czytałam w dzieciństwie - "Pięcioro dzieci i coś", Edith Nesbit. Opowiadała o rodzeństwie, które spotkało małego stworka - piaskowego duszka, który obiecał codziennie spełniać jedno ich życzenie.Tylko że takie życzenia wybierali, że później wpadali w tarapaty. Strasznie ciekawa opowieść. Książka należała kiedyś do mojej Mamy i Mama czytała ją też jako dziecko. Jak ja chciałam spotkać takiego Piaskoludka. Tak wyglądała okładka, a tak Piaskoludek:
 



8.Dokończ zdanie : lubię, gdy...
... nie muszę się nigdzie spieszyć.

9.Czego w sobie nie lubisz?
Lamentowania nad pierdołami;)

10.Film, na którym płaczesz?
"Źródło" ("The fountain") z Rachel Weisz i Hugh Jackman'em w rolach głównych. Fakt, że musiałam obejrzeć go 3 razy, zanim załapałam, o co chodzi, ale i tak płakałam. Opowiada piękną historię prawdziwej, wiecznej miłości. Do tego piękna, wzruszająca muzyka. Polecam:) A tu parę kadrów:


11.Czekasz na lato ?
Pewnie:) I to jak!

Drugie wyróżnienie przywędrowało do mnie od uroczej Właścicielki bloga Iselle maluje sen i również baardzo gorąco za nie dziękuję:)

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjkWNn0Cw14W83K4wFGDbCPHCyTTQdQbrvcMwfapw3VPEwQGCd5wLsdtNrRMBm-qdc_4h7Dxpr-6EWLS6BcOSGuo_lGincInVfMzKb4MztDKJo8rCGJht0hL6Gh5uRT1frG8WEisArd0KiW/s1600/liebster-blog-button-pic.png


A to pytania:

i odpowiedzi jednym ciągiem: rysunek, do kolan, sól, film, dzień, szpilki, warzywa, kredka, urodziny, lato, kolczyki.

I wybaczcie, że nie nominuję kolejnych kilku osób, ale bardzo trudno jest wybrać spośród wszystkich podziwianych przeze mnie blogów tylko kilka. Nie chciałabym nikogo pominąć, bo uwielbiam Wasze prace, dlatego wyróżniam Wszystkich! Bardzo się cieszę, że jesteście.

Całusy:***

16.05.2013

Jak to świat po narodzinach dziecka nabiera innych barw i... zapachów:)

Nie to, że jestem jakaś nawiedzona, czy coś, ale jakoś dużo ostatnio myślę (tak, tak) i chciałabym Wam napisać o moich wczorajszych przemyśleniach. Chociaż po przeczytaniu tego posta może stwierdzicie, że jestem nienormalna. Ale jakby co, ostrzegałam i czytacie dalszą część na własną odpowiedzialność;)

To niewiarygodne, jak zmieniamy spojrzenie na różne sprawy, kiedy stajemy się rodzicami. Wczoraj zadzwoniłam do brata, m.in. żeby zapytać, jak się miewa jego kilkudniowa córeczka. Gadu, gadu i nagle brat (z natury mało wylewny) rozpoczyna niezwykle interesujący wykład o ... kupie maleństwa:)

"Wiesz, malutka taką fajną kupę robi i tak dużo, kurde, super, mówię Ci" - opowiada zachwycony.
Ja na to: "No ale jak fajną?" - Bo jakby trochę nie rozumiem.
Brat: "No mówię Ci, caały pampers i kolor taki ładny, jakby toffi. Ale nic nie czuć, coś ty. Chociaż może trochę czuć - taki zapach też jakby toffi. A w ogóle to przypomina te cukierki, wiesz krówki-ciągotki..."

Zdębiałam, po chwili wybuchnęłam śmiechem i stwierdziłam: człowiek musi kogoś bardzo kochać, żeby dojść do takich wniosków:) Fajnie, że mój brat jest ojcem:)

15.05.2013

Jak to trąbka na placu zabaw grała

Kochane!

baaardzo Wam dziękuję za tyle dobrych rad i pomysłow odnośnie szyciowych upominków dla maluchów:) Jestem Wam bardzo wdzięczna, bo jakby nie patrzeć nie mam zbyt wielkiego doświadczenia z takimi kruszynkami i trochę się stresuję, czy uszyję coś, co je zainteresuje, czy znudzi. Ja patrzę jak dorosła, mimo, że się czasem bardzo staram wyobrazić, jak one to wszystko widzą. I nie wiem, czy to będzie super, czy mega suchar. Ale zastosuję się do wszystkich rad i zrobię coś szeleszcząco-metkowo-miękko-kolorowego:) I tak sobie myślę, że chyba nawet stąd wynika moja fascynacja postrzeganiem świata przez dziecko. Potrafią czasem tak zaskoczyć, że w życiu by człowiek nie pomyślał.

A propos:
Kilka dni temu wieszam sobie pranie na balkonie. Piękne słoneczko, cieszę się, że wszystko mi wyschnie i nie będzie się kisić w domu. I że mam weekend, że w końcu odpocznę, może poszyję, może poczytam, a może po prostu przez chwilę nic nie zrobię i ucieszę się tym, że nic nie muszę, że nic mnie nie goni. Oczywiście na placu zabaw przed balkonem mnóstwo bawiących się dzieci - różnego wieku, wzrostu i maści;) I nagle ktoś w bloku obok puszcza na cały regulator muzykę, ale taką naprawdę głośną - wściekłą trąbkę, która gra melodię właściwie nie wiadomo jaką, taką trąbkową. I wszyscy się oglądają na boki i szukają, z którego okna dobiega dźwięk. A ja sobie myślę: "Człowieku, nie możesz słuchać we własnym mieszkaniu? Czy wszyscy muszą słuchać razem z tobą? Jak lubisz głośno, to załóż słuchawki. Gdzie ty masz rozum, ludzie chcą odpocząć po ciężkim tygodniu, a ty tu takie numery robisz. Ścisz w końcu" (było jeszcze kilka innych myśli, ale zapisuję tylko wersję ocenzurowaną). I ta muzyka gra i gra. Patrzę wtedy na dzieci i okazuje się, że one są przeszczęśliwe, tańczą i wołają: "jaka piękna muzyczka, ale fajnie". Jednym słowem bezgraniczna radość. I zdębiałam. Zrobiło mi się głupio i najchętniej schowałabym się do środka, gdyby nie parę skarpet, które zostały mi jeszcze do rozwieszenia. Nagle muzyka cichnie, a rozczarowane dzieci pytają jedno przez drugie swoje mamy: "Mamo, a dlaczego nie ma już muzyki, a kto ją wyłączył, a czemu nic nie słychać, a będzie jeszcze za chwilę...?". I tak mi się jakoś smutno zrobiło, że zamiast cieszyć się pierdołami, ja się wściekam... Powinniśmy się uczyć od dzieci, jak doceniać drobne radości. A przede wszystkim postrzegać je jako radości.

13.05.2013

Zakochałam się!

I to w kim?:) W dwóch przesłodkich istotkach, które sprawiają, że mięknę i odbiera mi rozum. Byłam w weekend w rodzinnym domu, żeby przywitać dzieci mojego rodzeństwa. I zanim przyjechałam myślałam sobie, że na pewno będą ładne i kochane, bo wszystkie dzieci są ładne i kochane. Ale ja nie sądziłam, że aż tak! Najpierw zobaczyłam synka starszej siostry (dla przypomnienia, młodsza też jest w ciąży, ale rodzi za miesiąc). Siedziała na fotelu i trzymała go zawiniętego w rożku. Miał taką małą główkę i taki grzeczny wyraz twarzy, smacznie sobie spał. Nie mogłam się na niego napatrzeć, dziecko to prawdziwy cud! Taki mały człowiek, taki bezbronny i niewinny. Śpi sobie beztrosko w rożku, przytulony do mamy, a jak zgłodnieje, to się budzi i pije mleko. I ten widok siostry jako matki, nie mogę się przyzwyczaić. Od razu przypomniały mi się wszystkie psoty, jakie robiłyśmy, będąc dziećmi. Jak np. bawiłyśmy się w operację na desce do prasowania i pod ciężarem pacjenta desce wykrzywiły się nogi i nie dawała się już do użytku. I za karę musiałyśmy przez cały wieczór prostować ją rękami z całych sił, jedna ciągnęła, druga pchała. Płakałyśmy z bezsilności, bo oczywiście nasze kombinacje nic nie pomagały. Ale jak to zbliża!;) W końcu tato się zlitował i wziął ją do naprawy. Albo jak popsułyśmy harmonijkowe drzwi od mojego pokoju, bo idealnie nadawały się do randki w ciemno. Tyle razy je rozsuwałyśmy i zasuwałyśmy, że coś się urwało i już się do końca nie zasunęły i tato je w końcu zdemontował. I nie byłoby drzwi po dziś dzień, gdyby nie ciąża siostry. Tato kupił jakiś miesiąc temu nowe drzwi (też harmonijkowe) i pokój jest zamykany. I znów można się bawić w randkę w ciemno;) Haha, oczywiście żartuję, teraz nikomu by to już chyba nie przyszło do głowy, bo stare konie jesteśmy. No i wrócę do mojego wątku, że ta siostra od psot jest teraz matką. Odpowiedzialną za życie swojego dziecka, w przyszłości wzór do naśladowania itd. Jakie to wszystko dziwne:) Normalne, ale dziwne:)

A w sobotę rano przyjechali rodzice żony brata, Niemcy i pojechaliśmy z nimi ja i brat do szpitala. Przez całą drogę słuchaliśmy na cały regulator niemieckich szlagierów, Volksmusik typu hajli hajla i "do pełni szczęścia"największych hitów Kelly Familly. Jakieś dwadzieścia lat temu pewnie nie posiadałabym się ze szczęścia, słysząc Angelo i Paddy'ego, ale obecnie delikatnie mówiąc niekoniecznie:) Jak to dobrze, że droga trwała tylko 25 minut;) No i niby człowiek nie chce mysleć stereotypowo, ale jak tu się powstrzymać, jak tuż po wjeździe do miasta samochód zwalnia do 50 i ani deko szybciej. Tam, gdzie trzeba 30, jedziemy 30. Wszyscy nas wyprzedzają, ale my spokojnie jedziemy sobie przepisowo:)

Maleństwo spało przy mamie, kiedy przyszliśmy. Z twarzy czysty dziadek Bernd:) A włosy długie i rzeczywiście czarne jak smoła po tacie. A takie gęste, jakby miała perukę. Prześliczna małpka-krecik:) Mogłam ją wziąć na ręce, ponosić, nawet przewinąć! Ciężko szło, bo bardzo wierzgała nóżkami i wkładała je w pieluchę, ale jakoś sobie poradziłam. Byłam taka szczęśliwa:) Pomyślałam sobie, że najchętniej nie wychodziłabym z tego szpitala do wieczora, żeby jak najdłużej móc na nią patrzeć. I moje marzenie się spełniło! Rodzice Sandry odwieźli nas do domu, wsiedliśmy w samochód brata i wróciliśmy do szpitala, gdzie siedzieliśmy przy Lenie i jej mamie do 22:00. Szaleństwo, co? Ale normalnie ciężko było wychodzić. Lena jest bardzo spokojna, prawie w ogóle nie płacze, tylko przy przebieraniu i kąpieli. Chociaż w sumie, jakby mnie ktoś nagle rozebrał i wsadził do wody, to pewnie też bym protestowała;) Czasem łatwiej kogoś zrozumieć, jak się wyobrazi siebie w jego sytuacji.

Zrobiłam mnóstwo zdjęć maluszków i chętnie wrzuciłabym po jednym zdjęciu na bloga, ale najpierw muszę zapytać ich rodziców o zgodę, bo wiadomo, nie mogę się rządzić;) I nie mogę przestać o nich myśleć. To jakby patrzeć na pulpit i niby widzieć wszystkie ikony, ale co chwilę zerkać na tapetę, która przykuwa wzrok. Wybaczcie za porównanie, ale chyba najbardziej oddaje sens mojego zamroczenia-rozproszenia.

No i muszę pomyśleć o uszyciu jakichś niemowlęcych zabawek. Tylko kurczę, ani się nie znam, ani nie mam pomysłu. Może Wy mi coś podpowiecie? Będę wdzięczna!

Gorąco Was pozdrawiam:***

10.05.2013

Nie uwierzycie! Zostałam podwójną ciocią:)))

Hurra! Wreszcie będzie można zobaczyć małą Lenę:))) Urodziła się dokładnie tego dnia, na który był wyznaczony poród:) Ale od początku:

Dzisiaj rano wstałam, jak co dzień o 5:15, wykąpałam się, rozczesuję włosy i słyszę, że dzwoni telefon. Myślę sobie: "Kto mógłby dzwonić o tak wczesnej porze? Jeszcze chyba nikt tak wcześnie do mnie nigdy nie zadzwonił." I nagle zapaliła się w mojej głowie czerwona lampka z napisem "Coś się stało". Nogi mi się ugięły i lecę szukać telefonu. A ten oczywiście zaplątał się gdzieś między kołdrą i kocem, pod którymi śpię i nie mogę go wytrząsnąć. Mamma mija, w końcu jest. Patrzę na wyświetlacz: "Sandra". Sandra to żona mojego brata, oczekująca od dziewięciu miesięcy narodzin ich potomka. A raczej potomczyni albo potomki, bo miała się urodzić dziewczynka:) Odbieram telefon z zapartym tchem i słyszę pełen wzruszenia głos mojego brata: "Nie uwierzysz, co się stało, normalnie nie uwierzysz. Jest już Lenka! I jest taka piękna, normalnie taka piękna, że brak mi słów. Taka malutka, przepiękna Mausi (Mausi to po niemiecku "myszka". Żona brata jest Niemką i rozmawiają po polsku i po niemiecku. A że Mausi to takie ładne zdrobnienie, czasem przemycamy je do polskiego)." Tak się ucieszyłam, że normalnie zapomniałam, że muszę iść suszyć włosy, bo się nie wyrobię do pracy. Siadam, podsuwam sobie wielki kubek herbaty, piję i opowiadam Skarbowi(jakby nie słyszał rozmowy): "Skarbie, jest już Lenka, Boże, wreszcie, przecież Sandra już nie miała sił, tak bardzo bolał ją kręgosłup i taki ciężki był już brzuch i woda jej się zatrzymała w organiźmie i była cała spuchnięta i to bolało..." (jednym słowem trajkoczę bez opamiętania) I na koniec dodaję: "I ona ma podobno czarne włosy, wiesz?" A Skarb na to z na wpół otwartymi oczami: "Dobrze, że skóra biała."

I to jest właśnie męskie podejście:)

7.05.2013

Zostałam pierwszą ciocią:)

Chciałam Wam powiedzieć, że się strasznie cieszę, że znalazło się kilkoro chętnych na moje Candy i bardzo jestem ciekawa, do kogo trafi moje "dziecię"';) Na razie siedzi na biurku i cierpliwie czeka na "przeprowadzkę".

Dużo się dzieje, dużo się zmienia i staram się za tym wszystkim nadążyć. Byłam na majówce w górach, oczyściłam się ze wszystkiego, co zalegało i ciążyło i wróciłam pełna sił do kolejnego etapu mojego życia. Fajnie jest móc czasem wyłączyć się z tego, co się dzieje, skierować myśli na proste tory i po prostu zwyczajnie odpocząć. Zamknąć oczy i nie musieć się nigdzie spieszyć, gonić, pilnować godziny i stresować się, że nie da się jej rozciągnąć. Dawno nie miałam takiego błogiego spokoju. I chyba dzięki temu zdałam sobie sprawę z tego, jak wygląda moje życie, jak bardzo w nim gonię i o ilu ważnych rzeczach zapominam. I wkurzyłam się sama na siebie, że tak się zapętliłam, że nawet tego wcześniej nie zauważyłam. Tyle rzeczy muszę naprawić...

A kilka dni temu zostałam ciocią, hurra!!! I to nie taką daleką, ale bardzo bliską, bo urodził się mój pierwszy w życiu Siostrzeniec. Jest taki mały, taki piękny i kochany. Widziałam go na razie tylko na zdjęciach i nie mogę się nadziwić, że człowiek może być taki malutki. Takie drobne rączki i nóżki. Jak on później daje radę urosnąć do takiego dużego, dorosłego człowieka. Prawdziwy cud natury. No i bardzo wzruszający widok siostry w roli matki. Trudno jest mi to sobie uzmysłowić, bo niby przez tyle miesięcy wiedziałam, że urodzi dziecko, a jednak jak już się pojawiło, to czuję się jakaś taka zaskoczona. Jakbym myślała, że mnie wcześniej wszyscy nabierają. Dziwne uczucie, co jakiś czas powtarzam sobie: "moja siostra ma syna" i nie mogę w to uwierzyć. A za kilka dni urodzi się moja pierwsza w życiu Bratanica, a miesiąc później druga Siostrzenica. Ale będzie wesoło:) Nie wiem, jak ja to ogarnę:)