18.07.2013

W osiedlowym sklepie

Nie mam maszyny, nie mogę szyć, więc napiszę o sprawach bieżących, co by poprawić sobie nastrój i do końca się nie załamać. Powiem tylko, że sama świadomość tego, że nie mogę usiąść do maszyny sprawia, że czuję się naprawdę źle. I tak nie miałabym czasu na szycie, ale jak wiem, że ona tam czeka zwarta i gotowa i w każdej chwili mogłabym ruszyć do pracy, to normalnie mam więcej sił i motywacji do wykonywania domowych obowiązków w jak najkrótszym czasie. Jakoś mi się tak bardziej wszystko chce. A teraz jestem jak flak, normalnie jak wracam z pracy, to nic mi nie idzie.

Napiszę więc o pewnej zabawnej sytuacji z osiedlowego sklepiku przy moim bloku, bo jak o niej myślę, to mi się buzia sama uśmiecha:)

Ostatnio wybrałam się do sklepiku po chleb, wyjątkowo miękki, bo jestem w trakcie leczenia zęba, który notorycznie pęka w pionie i trzeba te części usuwać i uważać, żeby coś jeszcze z niego zostało. Stoję więc i wybieram, oglądam, macam, zastanawiam się, czy przy przeżuwaniu będzie miękki, czy gumowaty i czy mój biedny ząb go zaakceptuje. W końcu biorę "na maślance, krojony", bo wydaje się najbardziej godny zaufania i idę do kasy. Nagle słyszę jednak za mną, że ktoś woła:

- Proszę pani, proszę pani!

Oglądam się na wszelki wypadek, bo kto wie, może chodzić o mnie. I co widzę? Stoją dwa krasnale - brat może 4-letni i siostra może 2-letnia i trzymają się za ręce. Siostra trzyma w drugiej ręce jednorazówkę, w której coś już jest i która sięga prawie do ziemi, a brat wyciąga do mnie małą rączkę, w której trzyma monetę i mi ją pokazuje. Moja pierwsza myśl - "Cygany. Pewnie chcą pieniądze na jedzenie." Ale nie. Chłopiec z ogromnym przejęciem i poczuciem misji do spełnienia pyta mnie:

- Proszę pani, a pomoże nam pani wybrać chleb?

Ja na to:

- Jak to... Chleb? No tak, tak, oczywiście, bardzo chętnie.

I jest mi strasznie głupio i wstyd, bo już ich wzięłam za Cyganów. A oni wcale nawet niepodobni byli, właściwie zupełnie niecygańscy. I idziemy do stoiska z chlebem. Dopiero teraz zauważam, że na poziomie wzroku chłopca (wyższego i tak od siostry) widać tylko bułki i rogale. Chleb jest dużo wyżej, nad jego głową. I chłopiec mówi z wielkim przejęciem:

- Yyyyy, taki świeży, yyyyyy krojony i nie za bardzo spieczony.

Kurczę, myślę sobie, to ja już wolę wybierać miękki na połamanego zęba, niż doradzać komuś " taki świeży, krojony i nie za bardzo spieczony". Bo wiadomo, na punkcie chleba niektórzy ludzie mają fioła i wybierają, przebierają, bo im odcień nie pasuje albo znajdują jakieś dziwne rzeczy, na które normalnie nie zwraca się uwagi. A ten pęknięty, a ten za bardzo chrupiący będzie, a ten jakiś taki biały i pewnie surowy w środku. Więc udzieliło mi się przejęcie chłopca i przebieram w tych chlebach. No wybrałam w końcu, ale czy ja wiem, czy on taki świeży. Tam raczej średnio świeże są chleby, ale myślę sobie, jakby co, to i tak nie będzie wiadomo, kto doradzał. Najważniejsze, że nie będzie na dzieci, bo one zleciły zadanie pani w sklepie. Podaję chłopcu chleb i widzę na jego twarzy wyraźną ulgę. Ale nie odchodzą, więc pytam:

- Może pomóc Wam coś jeszcze wybrać?

A oni zgodnie kiwają głowami w lewo i prawo, że nie i nagle odzywa się dziewczynka, którą ledwo można zrozumieć (no co, mała jest jeszcze, ma czas, nauczy się mówić). I patrzy na mnie swoimi wielkimi oczami:

- Nasi rodzice nas prosili, zebyśmy kupili tylko chleb.

I trzymając się za ręce odeszli do kasy. A ja się wzruszyłam, bo to było takie piękne, takie niewinne, taka piękna misja zakupu chleba. I tak stoję i myślę sobie "Ale człowiek głupi. Cygany... pieniądze na jedzenie... A oni tylko chcieli kupić świeży chleb. Dlaczego pierwsza myśl jest taka, że ktoś coś od nas chce i że zaraz nas pewnie napadnie albo pobije i okradnie? Straszne to jest. A historia w sklepie jest kolejną na moim koncie, w której dzieci pokazały mi, jaka jestem.

15.07.2013

A mi się popsuła maszyna:(

Buuuuuu (jak to płakała moja sąsiadka, jak była mała), popsuła mi się maszyna i oznacza to wielką katastrofę. Bo ja już nie wiem, jak ją naprawić i będzie trzeba ją oddać do naprawy. A to niestety nie oznacza jej wyzdrowienia, bo już kiedyś była i wróciła i chwilę poszyła dobrze, a potem znów to samo. Może do innego naprawiacza uderzę? Może inny okaże się lepszy? Jejku, jakie ja katusze przeżywam. To jakby członek rodziny zachorował. Mam ją od 10. lat i jest dla mnie bardzo ważna.

Nie wiem, czemu te nitki się jakoś zbuntowały. Na górze szyje dobrze, a pod spodem luźne pętelki i regulowanie naprężenia nici nic nie pomaga. Najgorsze jest to, że tyle sobie naszykowałam rzeczy do uszycia. I materiał kupiony na kołderkę dla siostry synka i materiał na taborety dla mamy i materiał na spodenki i spodnie brata do skrócenia czekają. A maszyna stoi smutna i czeka na pomoc. Ech, smutny widok. A może znacie świetnego fachowca w Poznaniu, który potrafi rozwiązać każdy maszynowy problem?

11.07.2013

Myślę sobie, że wychowanie dziecka to cholernie trudne zadanie

Odkąd w mojej rodzinie pojawiły się dzieci (3 noworodki niemal w tym samym czasie) i odkąd obserwuję to, jak się z dnia na dzień zmieniają, rozwijają i jak na wszystko reagują, to coraz więcej myślę o tym, jak wielki wpływ na rozwój dziecka ma zachowanie ludzi, którzy się nim opiekują. I jak cholernie trudno jest przewidzieć to, jakie konsekwencje będzie miało to, co się robi, na przyszłość maleństwa. Bo wiadomo, każdy rodzic i wszystkie ciocie i babcie i wujki chcą dla dziecka tego, co najlepsze i "żeby mu było kiedyś w życiu dobrze", dlatego wszystko, co robią, zmierza właśnie w tym kierunku. Tylko ja się kurka zastanawiam, co zrobić, żeby się w tym wszystkim nie zatracić, nie pogubić i nie przepaść?

Przykładowo kupuję dla maluchów ubranka. Obmacam materiał ze wszystkich stron, czy miły w dotyku, sprawdzę, czy szwy nie szorstkie, czy metki nie ma z tyłu, co by gryzła, czy praktycznie się rozpina, zapina i na koniec pomyślę, czy sama bym dla mojego dziecka daną rzecz kupiła (gdybym je miała). I nie jestem jakąś wielką miłośniczką markowych ubrań, ale uważam, że często te markowe są dużo lepszej jakości, niż nołnejmowe i warto wybrać coś, co dłużej posłuży (dłużej w znaczeniu większej ilości dzieci, które będą do ubranka kolejno podrastać i wyrastać, bo jednemu, to posłuży tylko tyle, ile będzie na niego pasowało). Nie znaczy to jednak, że ciuszki nołnejmowe są nietrwałe. Czasami potrafią bardzo zaskoczyć swoją trwałością i jakością. Tylko jak przypomnę sobie, jakie prezenty kupowałam dla mojego chrześniaka, to dochodzę do wniosku, że wybierałam zawsze markowe zabawki (żeby dłużej posłużyły no i żeby nikt nie pomyślał, że człowiek dziecku żałuje) - edukacyjne fiszerprajsy albo pięknie, porządnie wydane książeczki, żeby się nie rozleciały. Totalna głupota - jakby to nie można było kupić czegoś prostego, taniego, np. drewnianego, z czego tak samo by się dziecko ucieszyło. I myślę, że rodzice dziecka też nie oczekiwali, że ja z tymi markowymi będę przylatywać, tylko człowiek tak sobie czasem coś ubzdura i jakoś tak działa według tego "a co ludzie powiedzą".

I dzisiaj trafiłam na artykuł, który mną trochę wstrząsnął, bo chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, że takie (m.in. moje) zaślepione pragnienie dla dziecka tego, co najlepsze, może mieć dokładnie odwrotny skutek, którego myślę, żaden trzeźwo myślący człowiek by nie chciał. Tekst jest naprawdę dobry i skłania do myślenia. Kto wie, czy dziecko, które dostaje takie superaśne, porządne rzeczy nie jest przez nas do tego przyzwyczajane i nie będzie uznawało tego za standard, a dzieci, których nie będzie na podobne rzeczy stać, będą w jego oczach gorsze? Może tak naprawdę nieświadomie te dzieci krzywdzimy. Im więcej obserwuję, im więcej myślę i im więcej zwojów przepala się w mojej rozgrzanej głowie, tym bardziej jestem przekonana o tym, że wychowanie dziecka, to cholernie trudne zadanie. Bo czegokolwiek byś człowieku nie zrobił, to kształtujesz w pewien sposób rozwój swojego dziecka. I nie myślę tu raczej o fizycznym, tylko bardziej o emocjonalnym, psychicznym może nawet.

Pamiętam, jak będąc dzieckiem dostawaliśmy ubrania po dzieciach znajomej rodziców. Dzień, w którym przychodziła do nas z wielką wypchaną po brzegi ubraniami torbą był jak święto - święto narodowe. Siadaliśmy w kuchni na taboretach i oglądaliśmy z zapartym tchem, co pokolei wyciągała. I padały okrzyki zachwytu: "Och, jakie to piękne, to moje, to moje". I chociaż te ubrania nie były jakieś wyjątkowe (pasiaste piżamy pamiętam do dziś), to sam fakt, że człowiek coś dostawał i będzie miał coś nowego do ubrania sprawiał, że nie posiadaliśmy się ze szczęścia. A jeszcze większym świętem była wyprawa z mamą do miasta po nowe buty albo spodnie do szkoły. Serce tak biło z wrażenia, że się dostanie coś nowego, w czym nikt inny nigdy nie chodził, że z tych emocji na drugi dzień prawie nic się nie pamiętało. Taki dzień był jak święto międzynarodowe. I nie było wtedy mowy o markowych ciuchach, czy telefonach komórkowych, o komputerze nie wspomnę. Nikt z nas się też tego nie domagał. I może dlatego łatwiej jest teraz docenić to, co się ma. Jakoś tak się człowiek umie tym cieszyć. Pamiętam te czasy jak dziś i chciałabym, żeby dzieci przez moje prezenty nie wyrosły kiedyś na snobów.

Bardzo gorąco polecam Wam artykuł Pani Joanny Rokickiej, który pozwolę sobie zacytować:


"Snobizm po polsku

Kosztowne gadżety od najmłodszych lat, wyszukane markowe ubrania, nieustanne wyjazdy zagraniczne, oryginalne zainteresowania, tematyczne kinderbale - tak wygląda życie małego snoba w Polsce.
Snobizm opanował polskie szkoły. Przodują w nim szkoły prywatne - z wysokim czesnym, gdzie podstawowym kryterium doboru uczniów jest status majątkowy rodziców. Już 7-8 letnie maluchy, a nawet młodsze, doskonale znają się na tym, co warto mieć na sobie i czym się bawić.

Hobby z klasą

- Paradują w na pozór niedbałym stylu, za którym kryją się markowe ciuchy, drogie zabawki i efektowny styl życia - mówi 37-letni Marcin, tata Kacpra, dziewięciolatka z Warszawy, którego przedszkolni koledzy trafili do prywatnych placówek. Hobby musi być z klasą. Konie, narty, snowboard, golf dla najmłodszych - takie sporty wypada uprawiać dzieciom ze snobistycznych rodzin. Nie ogląda się telewizji, bo to zajęcie dla plebsu. Również impreza urodzinowa musi być tematyczna i z pomysłem - modne są urodziny sportowe, na przykład na korcie tenisowym, w klubie
fitness albo na prywatnym seansie filmowym w kinie 5D.

Nie była pani na Wyspach Kanaryjskich?

Najlepszy kolega Kacpra z przedszkola, 9-letni obecnie Bruno, nowy rok witał z rodzicami na Teneryfie, trzy tygodnie później był już na nartach we Włoszech. Zaplanowany już weekend majowy spędzi na Cyprze z rodzicami i ich znajomymi, oczywiście w grę wchodzi tylko pięciogwiazdkowy hotel, gdzie na rodziców i Bruna czekają owoce i świeże kwiaty a czasem napis na ekranie telewizora:"Welcome Mr and Mrs X". Niedługo potem będą wakacje - nie jakiś Egipt, Tunezja czy Grecja, ale Toskania.Willa wynajęta obowiązkowo na trzy tygodnie, bo na krócej się nie opłaca. W planach zwiedzanie okolicznych zameczków i próbowanie lokalnych potraw. Do końca roku Bruno z rodziną jeszcze około dwóch razy będzie za granicą.Taki styl życia prowadzi wiele dzieci w jego klasie w jednej ze stołecznych prywatnych podstawówek. Nic dziwnego, że w szkole Bruna dzieci nie mogły uwierzyć, że ich wychowawczyni nigdy nie była na Wyspach Kanaryjskich.
 
"Ale nie musi być z Zara Kids"?

31-letnia Marysia była niedawno z dziećmi na imprezie urodzinowej Klary, córeczki znajomych, w ich domu pod Warszawą. Wynajęci animatorzy prowadzili zabawę w stylu "Harry'ego Pottera". Jej mąż na stwierdzenie mamy dziecka przed imprezą, że córeczka chciałaby dostać ubrania, wypalił "Ale nie muszą być z Zara Kids?" - Było mi wstyd, że tak bezpardonowo wyraził nasz stosunek do marek, ale nie stać na nas na takie prezenty. Same dżinsy kosztują w tym sklepie ponad 100 zł a sandałki, o jakich marzy Klara aż 150 zł - żali się Marysia. Z drugiej strony wie, że znajomi nie ubierają dziecka w rzeczy z niższej półki. - Ostatnio mama Klary zachwycała się jak mięciutki jest dżins spodenek tej firmy. To jeszcze nic, bo inna para naszych znajomych ubrania dla swojej córeczki Oliwii sprowadza aż z USA. Muszą być marki mało znane w Polsce, a najlepiej tu niedostępne. - Teraz GAP odpadł, bo otworzył sklep w Warszawie - śmieje się Marysia.

Wskaźnik ilości iPhone'ów na rodzinę

W niektórych szkołach moda na kosztowne gadżety, które są obowiązkowe by nie wypaść z towarzyskiego obiegu, przerasta wyobrażenia nawet średnio zarabiających Polaków. Ośmiolatki ze snobistycznych środowisk poprzestają na konsoli PSP czy Xbox, ale dziesięciolatki celują już w iPada (kosztuje od. 2 tys. do ponad 3 tys. zł) ewentualnie zadowolą się iPhone'em - to wydatek. też ok. 2-3 tys. - Wskaźnikiem zamożności jest teraz liczba iPhone'ów przypadających na jedną rodzinę. W klasie Bruna bywa, że w czteroosobowej rodzinie każdy ma swoje własne urządzenie - opowiada Marcin, tata Kacpra. Jeśli gry, to konsola Kinect, która pozwala na uprawianie sportu równocześnie ze swoim awatarem, który pojawia się na ekranie albo taniec według kroków układów
prezentowanych przez modne gwiazdy.

Impreza dla dzieci, które mają schody

Brzmi absurdalnie? Nie, bo świadczy to o statusie materialnym rodziny. - Dzieci, które mają schody mieszkają w dwupoziomowych apartamentach albo własnych willach - tak wyjaśniła to mojej córce koleżanka-snobka, gdy obmyślała kryterium zaproszenia dzieci na urodzinowy kinderbal - mówi 43-letnia Iza, mama 7-letniej Sary, która też chodzi do niepublicznej szkoły. Jej zdaniem w snobizmie częściej celują dziewczynki. Czasem nie zgadzają się, by koleżanka miała modną torebkę, bo ona miała ją pierwsza a trzeba "mieć swój własny styl". - W klasie starszej córki Zuzanny była pogadanka na temat tego, by nie przywiązywać nadmiernej wagi do marek. Przyszła jedna z nauczycielek omawiać temat - ubrana od stóp do głów w rzeczy z logo Hilfigera - zżyma się Iza."
 
 
 
 
A Wy co o tym myślicie?