29.08.2013

Stary elementarz

A wszystko przez jedno, niby przypadkowe zdarzenie...

Idę sobie jakieś 2 tygodnie temu przez Stary Browar i widzę, że na parterze otworzyli jakąś księgarnię. A że ksiegarnie lubię i tej nigdy wcześniej nie widziałam, postanowiłam, że zajrzę. Oglądam, oglądam, a tu książki jakieś takie inne, "z dalekiego świata" ;), o jakich nigdy wcześniej nie słyszałam i jakich nie widziałam - baśnie duńskie, skandynawskie itp. Pomyślałam więc, że może znajdę coś oryginalnego dla moich bratanko-siostrzeńców.

Najpierw natknęłam się na niemiecką książkę o potworze Gruffalo, którą czytałam dzieciom w Niemczech i którą znałam już na pamięć, bo ją uwielbiały i trzeba było czytać kilka razy dziennie. Dobre tłumaczenie na polski, tekst tak samo zabawny:) A później trafiłam na tę, o której istnieniu dawno zapopmniałam - Elementarz, z którego jako dziecko uczyłam się czytać (i którego w zasadzie wtedy nienawidziłam, ale nie dlatego, że był nudny, tylko po prostu ciężko mi szło i smak porażki nie należał do moich ulubionych. Szybko się poddawałam i zniechęcałam, że mi nie wychodziło. W związku z tym omijałam go szerokim łukiem, ale tato skutecznie promień tego łuku skracał. Trzeba było ćwiczyć, nie rzadko przez łzy i jak nic nie rozumiałam, to chociaż sobie obrazki pooglądałam. Je rozumiałam;).

Ale jak wiadomo, czas leczy rany i elementarz już mi się źle nie kojarzy. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, wzięłam go do ręki i kartkuję. Nie uwierzycie, ale aż ścisnęło mnie w gardle. Ja te wszystkie ilustracje pamiętałam! Dziewczynki w fartuszkach szkolnych, w grubych brązowych rajtuzach i z lalkami w rękach, z warkoczykami i kokardami albo kozę przy wozie z kapustą. Uczucie, jakie trudno opisać, coś w rodzaju podróży w czasie albo spotkania z dawnym przyjacielem. Normalnie się wzruszyłam. Miałam ciarki na całym ciele, a serce biło mi jak szalone. I te czytanki! Napisane językiem, jakiego dawno już się nie używa. Pierwsza myśl: "Kupię ją i moje dzieci będą się z niej uczyć czytać!" Ale po chwili myślę sobie, że chyba nie wyszłoby im to na dobre, bo takim językiem się już nie mówi. Nawet imiona troszkę rzadziej spotykane. I pomyślałam o tym, jak będą wyglądały czytanki, kiedy moje dzieci bedą się uczyły czytania. Może o tym, że Max zapomniał naładować ajfona i rano go nie obudził budzik? Albo że ma ADHD i musi trenować sztuki walki, żeby rozładować napięcie. Albo że mu się popsuł kład, którego dostał na komunię? I tak stoję sobie z tym elementarzem i uśmiecham się sama do siebie. Tyle się zmieniło, a tak niewiele czasu minęło od mojego dzieciństwa. Zerkam jeszcze na cenę - 80 zł (co???!!! oszaleli chyba!) i bez wyrzutów sumienia odkładam książkę na półkę i wychodzę.

Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale po tym wydarzeniu coś się we mnie jakby otworzyło i zaczęły mi się przypominać taśmowo wręcz najróżniejsze książki z mojego dzieciństwa. Te, które uwielbiałam, które często oglądałam/ czytałam i o których jako dziecko rozmyślałam. I chodzę już drugi tydzień z tymi rozmyślaniami, a że umysł mam analityczny, doszłam w końcu do wniosku, że to, co czytałam, bądź było mi czytane w dzieciństwie, w ogromnym stopniu ukształtowało mnie i wpłynęło na to, kim teraz jestem. Wiadomo, człowiek zmienia się przez całe życie i wszystko, czego doświadcza, zostawia w nim jakiś ślad, ale te książki były pierwsze, z całej listy przeczytanych przeze mnie i może dlatego tak bardzo wryły się w pamięć. I postanowiłam przy okazji odwiedzin w rodzinnym domu poszukać ich i sobie na pamiatkę zeskanować. Wszystkich niestety nie udało się odgrzebać, pewnie są gdzieś w kartonach na strychu. Ale te, które znalazłam sprawiły mi tyle radości:))) Przez tyle lat o nich nie myślałam, a one czekały cierpliwie na właściwy moment, żeby sie przypomnieć:) Elementarz znalazłam! Po przejściach, z luźnymi kartkami i jak się okazało podpisany dziecięcym pismem przez brata mojej babci, czyli on też musiał się z niego uczyć czytać! :) A może nawet ktoś przed nim...

Fajne uczucie:)



Gorąco pozdrawiam!  :*

22.08.2013

Polecam fajną stronę:)

Trafiłam ostatnio na fajną stronę, którą być może znacie, a jeśli nie, to chętnie ją Wam polecę. Nazywa się stylowi.pl i jeśli się wpisze w wyszukiwarkę na górze strony "dziecko", to wyskoczy mnóstwo inspiracji do szycia, dekorowania domu, zabaw z dziećmi i robienia z nimi zabawnych zdjęć. Poniżej kilka przykładów ;)

Można pobawić się w robienie cieni na ścianie: http://stylowi.pl/10918103



 Można nauczyć się (albo dziecko) jak w prosty sposób, krok po kroku narysować np. słonia: http://stylowi.pl/10929841

 
 
 
Zrobić zwierzaki z liści: http://stylowi.pl/10924394

 
 
 
Można ściągnąć wykrój Hello Kitty: http://stylowi.pl/10917575

 
 
Zabawnie je pomalować: http://stylowi.pl/10928250

 
 
 
Albo zrobić fajne zdjęcie: http://stylowi.pl/10917650

 
Gorąco Was pozdrawiam!!!

Czerwone butki dla dziewczynki

Chciałam Wam pokazać buty, które właśnie szyję (tzn. siadam do nich z doskoku średnio co drugi dzień, bo tak u mnie teraz wygląda szycie). Znalazłam tutorial na jednym blogu i strasznie mi się one spodobały. Postanowiłam spróbować swoich sił i jak dobrze pójdzie uszyć takie dla moich 3. chrześniaków/ -czek.

Zrobiłam 2 prototypy, żeby wypróbować wykrój, ale nie za bardzo mi się spodobały. Przerobiłam więc lekko formę, bo była trochę krzywa i jest dużo lepiej, ale nadal nie jest idealnie. Trochę odbiegam też od tutorialu, bo nie do końca idzie po mojej myśli;)

Tak wyglądają podklejone flizeliną i wykrojone części, które czekają na zszycie:


A tak wygląda prawie gotowy but (prawie, bo brakuje jeszcze drugiego rzepa). Myślę, że wyszedł całkiem nieźle, ale już wiem, że nie będzie to wersja ostateczna. Podczas szycia zauważyłam kolejne niedoskonałości, którę poprawię przy następnym.














Tak wyglądał prototyp uszyty ze starej poszwy na kołdrę:


 
Wady prototypu (uszytego z oryginalnego wykroju i dokładnie według tutorialu):
  1. Brzydko wygląda obszycie wokół stopy i marszczy but.
  2. Widać w środku szwy podszewki buta, co wygląda okropnie.
  3. Wykrój ogólnie krzywy, nawet pasek.


Co poprawiłam:

  1. Obszyłam od wewnątrz, unikając brzydkiego obszycia (niestety wywija się trochę na zewnątrz boję się, że po ubraniu na nóżkę może być widoczne. Trzeba będzie jeszcze coś z tym zrobić).
  2. Wybrałam inną kolejną szycia, dzięki czemu nie widać w środku szwów podszewki buta (dziurka, przez którą wywijałam podszewkę znajduje się przy palcach, ale niestety zostawiłam za małą i przy wywijaniu but się pogniótł)
  3. Wyrównałam cały wykrój i trochę go powiększyłam, bo tamtem wydawał mi sie za mały, jednak efekt końcowy wyszedł chyba jak dla kaczki, trochę za szeroki. Ech, będę musiała jeszcze nad nim popracować.



 Tu widać dokładniej:


Planowałam naszyć na bucikach jakąś ładną aplikację, ale przez to, że nie wyszły takie, jak chciałam, zostawiam do poprawy. Myślę, że nie są złe, ale mogą być lepsze;)

Gorąco pozdrawiam!!!

13.08.2013

Wiadomość dnia, a raczej tygodnia!

Naprawiłam moją maszynę do szycia i znów mogę stanąć w szranki szyjących! Juhuuuuuu! Moja radość jest bezgraniczna:) Pewnie niedługo będę mogła pokazać Wam, co nowego uszyłam, zamiast opisywać różne historie. A lista czekających rzeczy jest długa...:)

9.08.2013

Jak tu się przeżegnać?

Siedzimy sobie w niedzielę w kościele i czekamy na rozpoczęcie mszy. Po chwili przychodzi kobieta z dzieckiem (może 2-letnim, może młodszym) i siada w ławce przed nami. Nachyla się do dziewczynki i szepcze jej do ucha (a że w kościele cicho, to wszystko słychać):

- Przeżegnaj się ładnie.

Dziewczynka wykonuje kilka tanecznych ruchów ręką, co oznacza, że właśnie się przeżegnała. No to mama postanawia jej przypomnieć, jak to się robi i tłumaczy z pokazywaniem:

- Prawą rączką i w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen. No spróbuj, teraz ty.

A dziewczynka mówi na głos:
 
- Ama, duchego, amen.


:)

5.08.2013

Starcie z babą-buldożerem

Historia na faktach. Jak wszystkie moje.

Wracam z pracy i żar leje się z nieba. Zmęczona, spocona, spragniona i głodna jak wilk myślę o tym, żeby jak najszybciej dojechać do domu. Stoję w korku, rozglądam się i co widzę? Przecena w lumpeksie! Na szybie napisane flamastrem, że dziś wszystko za 1 lub 2 zł. No to, myślę sobie, jak już i tak tu stoję, to przynajmniej niech coś z tego mam. Wchodzę. Ludzi tyle, co na Woodstocku 10 lat temu (teraz nie wiem, bo byłam raz i mi na resztę życia wystarczyło).

Nowy towar oddzielony od starego jakimiś dziwnymi prętami, na których rozciągnięta biało-czerwona taśma, używana do ogradzania miejsc wypadków drogowych. Na środku ogrodzonego placu leży wielka, kolorowa sterta ubrań. A przed stertą transparent z napisem:"To jest nowa dostawa towaru". Ale nie wejdziesz człowieku, miejsce wypadku ogrodzone. To ja do wieszaków, które ogólnodostępne. No, myślę sobie, nie jest źle, muzyka gra, Rihanna śpiewa swoje najnowsze hity, olejek zapachowy w kominku można podciągnąć pod element aromaterapii - prawie jak we włoskim butiku.

Tradycyjnie idę do działu z ciuszkami dziecięcymi, bo nauczona doświadczeniem wiem, że można w nim znaleźć nowe rzeczy, jeszcze z metkami, których nikt nie nosił. Już nie raz udało mi się takie łupy zdobyć. Okrągły stojak, ciuszków nabite tyle, że ledwo można rozsunąć wieszaki i przyjrzeć się, co tam jest. Ale nie poddaję się, oglądam.

Do mojego stojaka powoli podchodzi baba-buldożer, starsza, dosyć krępa i niska, raczej niewyróżniająca się z tłumu. Tylko, że zamiast oglądać rzeczy po drugiej stronie okrągłego przecież stojaka, ona postanawia przeglądać na bieżąco te, które ja właśnie odkładam. Zupełnie jakby cieszyły się największą popularnością albo jakbym była królem Midasem i zamieniała je po kolei w złoto. Po krótkim namyśle i powierzchownych oględzinach dochodzę do wniosku, że baba zbyt zaciekle chwyta za te ciuszki i tak łatwo się nie podda. Decyduję się więc na mój stały trik, który jak dotąd zawsze pomagał i uwalniał mnie od takowych niechcianych "koleżanek". Biorę ciuszek niedbale do ręki, oglądam go ze wszystkich stron, a minę robię przy tym, jakby mi coś śmierdziało pod nosem. I obowiązkowo przechylam głowę raz w jedną raz w drugą stronę. Do tej pory numer skutkował. Baba widząc moją minę stwierdzała, że tam nic ciekawego nie ma i dawała mi spokój. Ale nie baba-buldożer, o nie! To jest twarda zawodniczka, ona się tak łatwo nie podda! Ja ciuszki w prawo (żeby cokolwiek móc zobaczyć), ona je w lewo. Ja znów w prawo, ona w lewo. Po piątym razie myślę sobie: "Przecież tak się nie da nic oglądać, muszę coś wymyślić.". Wymyślam więc korek, tzn. przestój. I niby wybieram małą, różową, spraną sukieneczkę i niby ją oglądam ze wszystkich stron już nie z miną śmierdzącą, lecz z bardzo zaciekawioną, zaintrygowaną wręcz. Tak jakbym próbowała odgadnąć zagadkę wszech czasów. I myślę sobie: "Jak postoję, baba się znudzi i przejdzie w końcu na drugą stronę wieszaka, bo ileż można za kimś stać i czekać?" Ale nic błędniejszego. Ona stoi i czeka. Po kilku minutach sprawdzania przeze mnie sukienkowych falbanek, kieszonek, guzików i w końcu już nawet szwów odkładam ją i przeglądam ubranka dalej. A co robi baba-buldożer? Rzuca się na oglądaną przeze mnie przed chwilą sukienkę jakby była wysadzana brylantami i zaczyna ją oglądać dokładnie tak samo, jak ja - krok po kroku. Myślę sobie: "Babo, ja to przecież dla zmyłki robiłam. Po co mi sprana sukienka?" Ale baba myśli, że sukienka dotknięta przez Midasa jest teraz wyjątkowa i idzie z nią do kasy. I pyta głośno sprzedawczynię: "A za ile by była ta sukienka?" Sprzedawczyni waży i odpowiada: "Pięćdziesiąt groszy". A baba buldożer robi kwaśną minę i mówi:"Oj, to nie, dziękuję" i odwiesza ubranko na miejsce. Oczy mi wychodzą z orbit: "50 groszy to za drogo??" No ale nic, widzę, że podchodzi znów z mojej prawej strony i znów łapie za wszystko, co tylko odłożę. I znów ja ciuszki w prawo, ona w lewo. W końcu nie wytrzymuję i zdobywam się na wyżyny mojej asertywności: "Przepraszam, ale ja nic nie mogę obejrzeć, kiedy Pani przesuwa te rzeczy z powrotem w moją stronę". Baba zdziwiona i przeprasza. Za chwilę jednak postanawia stoczyć ze mną ostateczną walkę. Swoje ręce zamienia w młyn, poruszający się z prędkością noży kombajnowych i kosi wszystko, co napotka. Szarpie ciuchy, jakby miała je rozerwać, a robi to tak szybko, że wieszak cały się rusza. Dochodzi rękami do moich rąk i wcale się nie zatrzymuje. To ja odchodzę krok w tył, myśląc, że baba-buldożer, to jednak trochę nie po kolei w głowie ma. A ona przechodzi całe okrążenie i robi drugą rundę. Jedzie i kosi z taką prędkością, że widząc to, automatycznie sama przyspieszam moje oglądanie. Oglądam, przerzucam już te wieszaki coraz szybciej, a baba coraz bliżej. To ja jeszcze szybciej, a baba za mną, jak cień. I nagle myślę sobie: "Co ja robię? Uciekam na wieszaku przed babą-buldożerem? Chore jakieś. Idę stąd". Spoglądam  tylko ostatni raz na babę, która widząc, że odchodzę, zwalnia tempo koszenia i z miną zwycięzcy przymierza się do trzeciego okrążenia.

Przegrałam walkę, ale nauczyłam się, że jakby co, są inne sposoby na wykoszenie zainteresowanych oglądanych przez Ciebie w sklepie ubrań. Musisz zamienić się w babę-buldożera.