12.09.2013

Czieburaszka

Nie wiem, czy ktoś z Was pamięta radziecką bajkę o prawdziwej przyjaźni, której głównymi bohaterami byli Krokodyl Giena i stworek Czieburaszka (na polski tłumaczony jako Kiwaczek). Ja tej bajki jako dziecko nie oglądałam, nie puszczano jej już w telewizji. Poznałam ją kilka lat temu jako stary koń, dzięki komuś, kto jako jeszcze starszy koń bardzo ją lubił i wracał do niej z dużym sentymentem.

Czieburaszka jest taka słodka, że można się w niej od razu zakochać. Ja zakochałam się, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam. Tak strasznie chciałam ją przytulić i pocieszyć. Myślę, że to dobra bajka, ma bardzo pozytywne przesłanie, uczy wrażliwości i szacunku do innych.

Kiedy byłam w domu, wspomniałam siostrze o Czieburaszce, ale jej nie znała. Obejrzała więc na you toubie i teraz jest zachwycona. Bo jak tu nie lubić tego małego słodziaka? Od tej pory mówi na Witusia "Czieburaszka", bo twierdzi, że podobny:)

No to ja tę Czieburaszkę uszyłam. Może nie wyszła idealna, może ją trzeba będzie przy następnym modelu lekko zmodyfikować, ale jest i można ją pokochać. Będzie prezentem dla Witusia. W piątek po pracy jadę do domu, więc odwiedzę dzieciaczki. Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę jego reakcję. Przez cały czas, gdy szyłam, myślałam, jaką zrobi minę - czy się wystraszy, czy uśmiechnie od ucha do ucha:) I jest to pierwsza zabawka edukacyjna, jaką w życiu uszyłam. Uszy ma wypchane papierkami po cukierkach, dzieki czemu bardzo szeleszczą, a w brzuszku ma schowane jajko po kinder niespodziance z kilkoma koralikami, dzięki czemu grzechocze, jak się nią potrząsa. Jestem bardzo dumna, że w końcu udało mi się zrealizować mój szyciowy, edukacyjny plan. Mam już kolejne pomysły na zabawki edukacyjne, tym razem dla Leny i Lilki:) A tutaj kilka zdjęć Czieburaszki:













A tu kilka zdjęć z etapów tworzenia. Kolory wyglądają inaczej, bo szyłam wieczorem przy sztucznym świetle:






A tutaj możecie zobaczyć zdjęcia Witusia z Czieburaszką. Miłego oglądania:)

Gorąco Was pozdrawiam!

magnolienrinde :)

Skarby

Jakiś czas temu wygrałam Candy w Benkowie, o czym już pisałam, ale nic nie pokazałam, bo najpierw czekałam na słońce i dobre światło do zdjęć, a później zdjęcia zrobiłam i nie miałam czasu ich załadować. Teraz mam i pokazuję, co już jest właściwie od pewnego czasu w użytku:) Zapisując się na candy obiecałam sobie, że jak je wygram, to wygraną podaruję Witusiowi - siostrzeńcowi. I tak też się stało. Wituś jest bardzo zadowolony ze swoich prezentów. Czapeczkę nosi podczas spacerów, a śliniaczek mu się bardzo przyda, bo ślini się teraz coraz bardziej - zęby mu idą. Swoją drogą, śmieszne to określenie, że mu idą zęby. No bo jak? On siedzi i patrzy, jak te zęby z daleka do niego idą? Maszerują z transparentami "Zęby dla Witusia"? Bawi mnie czasem język i to, jak wieloznaczne jest to, co mówimy. A każdy i tak zrozumie właściwie:)

Tutaj czapeczka i śliniaczek - idealnie uszyte i idealnie zaprasowane. A te różki na górze są takie słodkie:)

 

 

 



A tutaj piękne serduszko, które służy mi teraz jako zakładka do książki:)






A w ogóle to chyba zwariowałam na punkcie rękodzieła. Już nawet nie chodzę do sklepów i nie szukam, co tu kupić, gdzie tu kupić, tylko zastanawiam sie, jak to zrobić. I nawet jeśli siedzę nad tym przez cały tydzień po godzinę dziennie (bo czasem są takie nabite dni), to cieszę się tym, jestem zadowolona i chętniej obdarowuję tym innych. Bo wiem, że się nad tym napracowałam, że stworzyłam coś z sercem i dla konkretnej osoby. Nie dla jakiegoś ktosia, o którym nie mam zielonego pojęcia. I kiedy tworzę, to od początku do końca o tej osobie myślę i to mi daje strasznie wielką radość. Zastanawiam się, jak zareaguje, a co jej się spodoba, a co zrobi z tym, czy tamtym. Widzę dużo większą wartość rzeczy zrobionych własnoręcznie, niż wykonanych seryjnie. I jeszcze bardziej zdałam sobie z tego sprawę, kiedy byłam w odwiedzinach u siostry i pokazała mi pluszowego słonia, którego Wituś dostał od jej koleżanki. Pyta: "Fajny ten słoń, nie?" A ja tak patrzę i widzę po prostu słonia. Takiego maskotkowego, sklepowego, równego. Nie było w nim nic, co zwróciłoby moją uwagę. Nic. On był po prostu słoniem. A ja lubię, jak maskotka ma w sobie coś niezwykłego. Np. trochę krzywy nos, nieidealny, jak ma jedno oko odrobinę wyżej przyszyte, ale tak minimalnie, bo tak się akurat złożyło, bo ludzka ręka nie jest w stanie przyszyć czegoś tak równo jak maszyna. Lubię, kiedy łapki nie są identyczne, a uszy trochę przesunięte. Kiedyś nie cierpiałam tego w swoich pracach i postrzegałam to jako niedoskonałość, błąd do poprawy, wściekałam się i prułam, aż było równo. Wydawało mi się, że dopiero jak będzie idealnie jak od linijki, to będzie fajnie. A teraz uważam, że fajne jest to, co naturalne, co nierówne, a dzięki temu ciekawe i niepowtarzalne. Dlatego też szalenie ucieszyłam się z wygranej, bo wiedziałam, że mama Benka uszyła te rzeczy ręcznie. A jak wyjmowałam je z koperty, w której przyszły, to byłam ogromnie podekscytowana i oglądałam je ze wszystkich stron, głaskałam. Ja po prostu zwariowałam na punkcie szacunku dla pracy ludzkich rąk.

I jeszcze raz bardzo dziękuję za takie piękne skarby!
:)

Bo najważniejsze na imprezie jest...?

Kochani!

tyle się wydarzyło, że nie wiem, od czego zaczynać. Jak to mówi moja Babcia, najlepiej od początku;)

Jest mi bardzo miło, że grono obserwatorów bloga się powiększa i już nawet postanowiłam sobie, że jak licznik osiągnie magiczną setkę, to zrobię takie candy, że mi szczęka opadnie z zapracowania, bo zaplanowałam bardzo fajną, ale bardzo pracochłonną niespodziankę. Zaczęłam już nawet realizację, bo zanim skończę, minie trochę czasu;)

Chcę Wam pokazać szatkę, którą kupiłam dla mojej Chrześnicy, Leny. Tak strasznie mi się spodobała, taka prosta, a jednocześnie elegancka. Zrobiłam zdjęcie, ale było dość ciemno i nie widać jej uroku. Wierzcie mi, że na żywo była 100 razy piękniejsza. No i zdjęcie się nie chce dać obrócić. Chyba zrobiłam je jakoś nie tak. A może przez to, że telefonem?



W każdym razie chrzciny Leny i jej kuzyna Witka były 31. sierpnia i było bardzo miło. A ja jak Demolka - co najlepiej pamiętam z imprezy? "Placiek":) Bo babcia się postarała i taki jej sernik wyszedł, że chyba nigdy go nie zapomnę. Z wierzchu lekko chrupiąca, cienka,  krucha warstwa brązowawego ciasta, tartego na dużych oczkach i tworzącego bardzo ciekawą, nierówną strukturę, a pod nią istny raj! Puszysty, mięciutki, rozpływający się w ustach ser z kawałkami brzoskwiń. Przyjemność dla oka i uczta smaku. Jadłam ten rajski placiek i myślałam o Demolce, że właściwie to ona ma rację, bo rzeczywiście tak jest, że jak jedzenie na imprezie smakuje i jest go odpowiednia ilość, to całość wspomina się jako udaną. A jak nie smakuje, albo jest go tyle, co kot napłakał, to człowiek siedzi głodny, czyli zły i po latach to pamięta. Nie jest tak? Jak myślę o jakiejkolwiek imprezie, to czasem nie pamiętam wszystkich, którzy na niej byli, ale jedzenia nie zapomnę;)

Gorąco Was pozdrawiam i życzę Wam duużo ciepłego słońca!

magnolienrinde