24.12.2014

Wigilijna siła

Witam Was bardzo gorąco:) Jest mi bardzo miło, że podobają Wam się moje hafty. To takie nieśmiałe, pierwsze kroki, ale przynajmniej technika, którą można wykorzystać w łóżku. U mnie zdrowotnie nadal nienajlepiej. Był kolejny pobyt w szpitalu, zabieg, komplikacje i ból, który nadal się ciągnie. Kolejny stan zapalny, kolejne leki. Ale najważniejsze, że nie tracę nadziei, że to wszystko minie i będzie dobrze. I tak jest dobrze, bo zawsze mogłoby być gorzej, więc nie narzekajmy. Od dwóch dni mam siłę wstać z łóżka, więc Bogu dzięki! Bałam się, że na święta nie będę w stanie pojechać do rodziny, a to by było straszne. Wigilia mi daje siłę na cały rok. To tak magiczny moment, że zawsze przy pobieraniu krwi albo przy wkłuwaniu węflonu myślę właśnie o wigilii. I w myślach widzę, jak siedzimy wszyscy przy stole nad parującym barszczem z uszkami i każdy wystrojony i uważa, żeby się nie pochlapać. A na policzkach wypieki od gorącego barszczu i emocji:) To są chwile, dla których warto żyć. Dziękuję Bogu, że mam kochającą rodzinę, która daje mi tyle siły. Mam ogromne szczęście:)))

A piszę po to, żeby Wam złożyć świąteczne życzenia, choć pewnie większość z Was szaleje teraz gdzieś w kuchni i nie wie, w co ręce włożyć i czy się wyrobi do wigilii. Ja mam przerwę, bo ból nie pozwala więcej zrobić. Siedzę na poduszce elektrycznej, nastawionej na 3, podpiekam sobie tyłek i rozkoszuję się tym gorącem. Tak dobrze rozgrzewa mój biedny obolały brzuch.

Z okazji Świąt chciałabym Wam życzyć miłości, zdrowia, powodzenia, wsparcia od bliskich i dalekich, a przede wszystkim siły. Siły ducha, ciała i umysłu, która pozwoli Wam przetrwać wszystkie chwile. Te dobre i te złe. I żeby te święta były pełne spokoju, radości i przyjemności.

Gorące, piernikowo-świerkowe pozdrowienia!

19.12.2014

W końcu się nauczyłam

W końcu się nauczyłam haftu krzyżykowego i jestem z siebie tak dumna, że klatka piersiowa rozrywa mi piżamę;) Zawsze marzyłam, żeby umieć zrobić chociaż jakiś mały prosty wzorek, ale wydawało mi się to zbyt skomplikowane. Tym razem się jednak zawzięłam i postanowiłam wyszyć wzorek dla siostry z Anglii, żeby miała na święta coś fajnego, ręcznie robionego, bo nie przyjedzie do domu. No i nie ukrywam, że zainspirował mnie post na blogu 6 rano w Migotkowie. Serduszka z haftami są przecudne i gapiłam się na nie przez dobre kilkanaście minut. Znalazłam w moim materiałowym raju kawałek materiału, przypominającego płótno i spróbowałam. Jestem w ciężkim szoku, że udało mi się wyszyć taką gwiazdkę. Tak bardzo mi się podoba ten wzór. Fakt, że po drodze kilka razy się pomyliłam i ogólnie wyszywałam ją przez kilka godzin, ale efekt ogromnie mnie cieszy. Gwiazdka jest taka zimowa, klimatyczna. Mam nadzieję, że siostrze się spodoba:)


Tak mi się spodobało wyszywanie, że z rozpędu wyszyłam następnego dnia jeszcze dwa reniferki. Zrobię z nich świąteczne zawieszki. Oczywiście musiało paść pytanie: "A co te reniferki zrobią, jak już się dogonią?" ;)



A to wzory i miejsca, gdzie je znalazłam:

Źródło: http://stylowi.pl



Oglądam sobie różne wzory na pintereście i najchętniej wyszyłabym wszystkie:)

Gorąco Was pozdrawiam!

14.12.2014

Lulu dla Lenki

Przedstawiam Wam Lulu - małpkę, którą uszyłam dla mojej chrześniaczki Lenki, kiedy była chora. Małpka jest dziewczynką, ale do końca tego nie widać, bo nie zdążyłam jeszcze uszyć spódniczki. Będzie więc później, ale małpce wcale to nie przeszkadza w codziennych wariacjach z małą akrobatką:)


A od Lenki zaraziłam się i ja i była grypa i zapalenie ucha, które jeszcze się ciągnie. Po drodze jeszcze kolonoskopia i gastroskopia, więc krótko mówiąc nie mam czasu na nudę. Za to dość mam już bólu i chorowania. Mam nadzieję, że wkrótce to wszystko minie.


Małpkę szyłam na raty, tyle na ile wystarczyło sił. Lenka bardzo się z niej ucieszyła i tak ją ściskała i całowała, że małpka miała całą zasmarkaną buzię i trzeba było myć:)


A wykrój na małpkę znalazłam w sieci, jest darmowy. Jeśli macie ochotę, jest do ściągnięcia na stronie www.mmmcrafts.blogspot.com. Wystarczy kliknąć na obrazek z małpką. Ja nie szyłam bucików i czapki, ponieważ Lenka ma dopiero półtora roku i nie potrafiłaby sama zakładać i zdejmować małpce butów. I wiadomo, na kogo spadłoby to zadanie. Myślę, że rodzice nie byliby zachwyceni. A i dla Lenki nie byłaby to frajda, bo nie mogłaby się w to ubieranie sama bawić. A czapka by spadała z głowy przy zabawie, więc też bez sensu. W każdym razie małpka spełniła swoje zadanie, bo Lenka jest już zdrowa. Może ja też powinnam sobie uszyć taką małpkę? Może też po kilku dniach bym wyzdrowiała?

17.11.2014

Co za dzień...

Dziś dałam radę wyjść z domu na małe zakupy. To niebywały sukces, biorąc pod uwagę moje możliwości w ciągu ostatnich miesięcy. Może to dzięki nowej diecie mam więcej sił? Żeby jeszcze tylko ból sobie poszedł i pozwolił zapomnieć o całej sprawie...

Idąc chodnikiem minęła mnie starsza pani z wózkiem i małym, może dwuletnim chłopcem. Już z daleka coś do mnie wołał i coś pokazywał, ale nic nie rozumiałam. Dopiero gdy się zbliżyłam, zobaczyłam, że mi pokazuje małą piłeczkę, którą trzymał w ręce. A taki był uradowany, że ledwo mógł usiedzieć. Starsza pani też była uradowana. Nie wiem, czy piłeczką, czy radością chłopca. W każdym razie udzielił mi się ich nastrój i szłam dalej uśmiechnięta od ucha do ucha. Taka prosta radość na zasadzie "podaj dalej":)

W mieście czułam się trochę jak dzik wypuszczony z lasu - oszołomiona ogromem dźwięków, ludzi, kolorów, ogólnego zamieszania. Będąc odciętym od tego wszystkiego można się naprawdę odzwyczaić i czuć po prostu dziko. Zaliczyłam kilka aptek, zanim udało mi się zdobyć komplet leków, a później postanowiłam zrobić siostrze niespodziankę i kupić jej ciepłą opaskę na uszy. Dopiero kiedy zadowolona z zakupu poszłam dalej, przypomniało mi się, że miała być "tylko nie z polaru". Ja kupiłam oczywiście z polaru. A w domu okazało się, że opaska, zanim trafiła w moje ręce, została okraszona ptasią kupą. A pani sprzedawczyni tak skrzętnie ją zawinęła, że nic nie było widać. Opaska powędrowała więc do kosza na pranie i czeka na dalszą część przygód.

A po powrocie postanowiłam zrobić sobie naleśniki gryczane, jako że nie mogę teraz jeść mąki pszennej. Powiem tak, z naleśników to one miały chyba jedynie wygląd, chociaż też nie do końca. Nic nie zastąpi smaku klasycznego naleśnika z dżemem truskawkowym. Po prostu klasyk. Tęsknię za moimi ulubionymi smakami. Naleśniki wyszły suche, łamliwe, trochę przypominające ciasto na tortillę. Dało się je zjeść, ale bardziej siłą woli - "to zdrowe, trzeba zjeść". Dlaczego to, co zdrowe, nie może smakować jak to, co niezdrowe? Mam kryzys... Chciałabym zjeść sobie jabłko, banana, ale z owoców mogę tylko cytryny. W przepisie nie było podane, że czas smażenia jednego gryczanego naleśnika jest co najmniej 2 razy dłuższy, niż klasycznego. Zgadnijcie, ile czasu zajęło smażenie... Trzy godziny.

15.11.2014

Szyciowo, pieczeniowo i bezglutenowo

Dziś udało mi się trochę poszyć. Wprawdzie ręcznie, ale przynajmniej tyle. Może jutro uda mi się usiąść do maszyny? Mam nadzieję, że będę miała tyle siły, co dzisiaj. Wycięłam części małpki i zamierzam uszyć nową maskotkę dla mojej chrześniaczki. Ten, kto wymyślił stolik do laptopa powinien dostać nobla, bo dzięki niemu mogę kroić i szyć w łóżku;)



Od trzech dni czuję się lepiej, jestem silniejsza. Przeszłam na dietę bezglutenową, bezmleczną, bezcukrową, bezdrożdżową itp. i bardzo dużo gotuję. Poznaję nowe smaki i eksperymentuję z tym, co wolno mi jeść. Czasem brakuje mi sił na to moczenie, prażenie, gotowanie, zapiekanie i zmywanie góry naczyń, ale nie mam wyjścia. Nie przeganiam już głodu kanapką, tylko bardzo zdrowymi i starannie przygotowanymi posiłkami. Nie sądziłam, że zmiana sposobu odżywiania tak szybko przyniesie efekty w postaci przypływu energii. Mam nadzieję, że wytrwam, bo nie zawsze jest łatwo;) Tym bardziej, jak widzę w szafce otwartą paczkę pierników...

W każdym razie postanowiłam, że chleb będę nadal piekła - dla pozostałych domowników (czyli jednego). Nie mogę mu odebrać tej przyjemności tylko dlatego, że nie wolno mi jeść pieczywa. No trudno, może kiedyś jeszcze będę mogła wrócić do moich ulubionych smaków. A oto chlebki, które upiekłam dziś wieczorem:

Tak sobie rosły w piekarniku:


A tak wyglądały po upieczeniu:



Ale bym sobie zjadła... ech...

Gorąco Was pozdrawiam i życzę spokojnej nocy:)

7.11.2014

Bułeczki z siemieniem lnianym

Pokażę Wam dzisiaj trochę moich wypieków. Tak naprawdę to od dawna zamierzałam spróbować sił w pieczeniu chleba i bułek, ale jakoś brakowało mi odwagi, bo ci, którzy piekli, przestrzegali, że to nie takie proste i często się nie udaje itd. Uwierzyłam więc, że to tajemna wiedza dla wybranych i na pewno sobie nie poradzę, bo do tej pory piekłam najprostsze z możliwych ciast. Ale ta myśl o świeżym, pachnącym chlebie albo bułkach i domu, w którym nim pachnie, cały czas nie dawała mi spokoju. Postanowiłam więc, że zacznę od bułek. Najwyżej nic z tego nie wyjdzie i trzeba je będzie zawieźć rodzicom dla kur. Przeszukałam internet w poszukiwaniu idealnego przepisu i znalazłam! Pochodzi z bloga "Moje Wypieki" i znajdziecie go tutaj Wypróbowałam go 2 razy, za każdym razem trochę zmieniając składniki. Bułeczki wyszły bardzo smaczne, lekko słodkawe i zaskakująco miękkie. Trochę przeszkadzał mi jedynie smak zmielonego siemienia lnianego, więc następnym razem dodałam całe i to był strzał w dziesiątkę! Mi najlepiej smakują z miodem. Może przez to, że do ciasta dodaje się miodu i później te smaki świetnie się komponują. Następne spróbuję upiec bez miodu, z odrobiną soli. Zobaczymy, co wyjdzie. A tymczasem zapraszam do oglądania:

Tutaj stygną po wyjęciu z piekarnika:


A tu bułki z drugiego rzutu - z całym siemieniem lnianym w środku i większą ilością sezamu i czarnuszki na górze:


Podczas pieczenia tak bajecznie pachniało w domu, że nie mogłam się doczekać, kiedy ich spróbuję. Zrobił się taki fajny, przytulny, domowy klimat. O to właśnie mi chodziło. Gorąco polecam:)

5.11.2014

Kiedy przychodzi choroba...

Postanowiłam odkurzyć bloga i napisać parę słów. Długo mnie nie było, długo nie pisałam i dawno nic nie uszyłam. Monika z Domu za końcem świata namawiała mnie już dawno, żebym wróciła i coś napisała, ale nie potrafiłam. Uważałam, że nie mam nic do pokazania, bo nie mogę szyć, więc tym samym nie mam nic do powiedzenia.

Od kilku miesięcy jestem chora i jakby "wyłączona" z dotychczasowego życia. Różnie sobie z tym radzę, są dni, kiedy się poddaję i nie mam siły dalej walczyć, ale bywa też tak, że dostaję przypływu nadziei, że będzie lepiej. Nie wiem, dlaczego zachorowałam i dlaczego muszę znosić tyle bólu. Początkowo byłam wściekła na cały świat i nie godziłam się z tym, że dotknęło to akurat mnie, ale z czasem moje nastawienie się zmieniło. Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny i to, że zachorowałam ja i akurat w takim momencie życia, ma znaczenie. Wierzę, że to ma sens, tylko może jeszcze nie jestem w stanie go zrozumieć. Czasem myślę, że Bóg wyłączył mnie z dotychczasowego życia, żeby mi dać czas na zrozumienie, co w nim jest dla mnie najważniejsze. I może chciał mi pokazać moją siłę, ile bólu jestem w stanie wytrzymać i jak bardzo potrafię walczyć, żebym już nigdy nie myślała, że jestem słaba. Próbuję znaleźć ten sens i uważnie przyglądać się temu, co mnie spotyka.

Może nie pokażę w najbliższym czasie jakichś wyjątkowych, uszytych dzieł, bo jeszcze nie mogę siedzieć przy maszynie, ale pokażę inne rzeczy, które robię. W poniedziałek upiekłam pierwszy w życiu chleb na zakwasie i bardzo się tym sukcesem cieszę. Kosztowało mnie to sporo energii, ale dałam radę. Dziś upiekłam dwa kolejne, jeden pewnie zamrożę na później. Piekę chleb, żeby nie zwariować. Pilnuję, czy zakwas pracuje, czy ciasto wyrasta na blaszce i czy się rumieni. Wypełniam myśli chlebem, żeby nie myśleć o chorobie i beznadziei. A później spoglądam, jak stygnie na kracie i wdycham jego zapach. I cieszy mnie mój dom, w którym pachnie chlebem.

Dziękuję Wam, że przez ten cały czas, w którym się nie odzywałam, zaglądaliście do mnie, odwiedzaliście. Cieszę się, że jesteście:)

13.02.2014

Wiosenne porządki

Wiecie, co? Mam ostatnio fazę na sprzątanie. Sprzątam w swoim życiu, sprzątam w szafach, w całym mieszkaniu, nawet na blogu. Znalazłam właśnie 2 dawno napisane posty, których nie wiem czemu nie opublikowałam. Zazwyczaj nie kończę czegoś, gdy zadzwoni telefon. Zajmę sie innymi tematami i już nie pamiętam, co przed chwilą chciałam zrobić. Nie wiem, czy wtedy zadzwonił. Może tak, a może szukam wymówki, żeby nie stwierdzić, że jestem bałaganiarz i czasami nie ogarniam...

Fajnie, że jest jaśniej, nie? Cieszę się tym, jak dziecko:) Tak mi potrzeba światła i pozytywnej energii...

Gorąco Was pozdrawiam i życzę samych miłych chwil:)

Kołderka dla Witka

Dzień dobry:)

pokażę Wam dzisiaj kołderkę, którą uszyłam w grudniu dla mojego siostrzeńca. Zdjęcia mogłam ściągnąć z aparatu dopiero wczoraj, bo mój stary komputer się zepsuł i musiałam kupić nowy. Ale miał prawo, bo był już naprawdę stary i bardzo długo mi służył. W nowym na razie szwankuje głos, ale mam nadzieję, że da się go doprowadzić do porządku. Na szczęście mogę już ładować zdjęcia:) Wyszły trochę ciemne, ale niestety, takie było w grudniu światło;)


Kołderka miała być początkowo bardzo mała (38 cm x 59 cm), bo Witek dostał po narodzinach kołderkę do wózka z jedną poszewką, więc ta miała być na zmianę. Kupiłam więc piękny materiał w sowy i zabrałam się za krojenie. Tak się zapaliłam do szycia, że wykroiłam od razu 3 sztuki (dla siostrzenicy i bratanicy, żeby nie były poszkodowane). Oczywiście nie pomyślałam o tym, że to nie jest tak, że jak ktoś ma dziecko i wózek, to pościel do tego wózka ma standardowe, takie same wymiary. No i okazało się, że wykrojony materiał będzie pasował tylko na pościel dla Witka. No cóż, pomyślałam, że coś z nim zrobię, na pewno coś wykombinuję. Tymczasem Witek sobie rósł, ja nie mogłam znaleźć czasu na szycie i kołderka do wózka przestała być potrzebna. Na szczęście Witek dostał kolejną kołderkę i tu mogłam się zrehabilitować. Pokombinowałam i uszyłam nową, patchworkową poszewkę. Ma wymiary: 66 x 75 cm i bardzo mi sie podoba.

Brzegi łączeń ozdobiłam białą stębnówką.

  
Poszewka zapinana jest na dole na zamek kryty. Musiałam pokombinować, bo najdłuższy zamek kryty, jaki dostałam po odwiedzeniu trzech pasmanterii, był i tak za krótki.



Jest dwustrona:)




Poszewka podobno bardzo się spodobała Witusiowi i jego Mamie. Oby im się śniły same kolorowe sny! :)

4.02.2014

Ostatnie przeróbki

Dzień dobry:)

załączam dowód, że udało mi się ostatnio usiąść do maszyny i nadrobić trochę szyciowych zaległości. Może to nie kolejna zabawka czy jakaś sukienka, ale tak samo trudno było znaleźć na to czas. I normalnie bym tych zdjęć nie wstawiła, ale przez to, że się ostatnio bardzo dołuję tym, że się czuję jak w kieracie, chciałabym się trochę pocieszyć. Wejdę, zobaczę, że przeróbki zrobione i samą siebie pocieszę, że do maszyny usiadłam. Dobrze, że chociaż dni są teraz dłuższe, to robi się raźniej. Jak wychodzę z pracy, jest jeszcze jasno:)))

Koniec końców kupka z ubraniami do przerobienia się zmniejszyła, co mnie niezmiernie cieszy, bo widzę, że coś się dzieje i małymi krokami idę do przodu. A to dowody:

 
W końcu wszyłam zamek do spodni szwagra, które bardzo długo czekały na tę chwilę. Oj bardzo, tak bardzo, że jak mu dałam znać, że są gotowe, to nie wiedział, o jakie chodzi. I może nawet będą już za ciasne, ale cóż... Zamek wszyty, więc jest motywacja, żeby w razie czego schudnąć;) Ciężko się szyło taki gruby materiał na złożeniach w kroku, ale jakoś wspólnymi siłami dałyśmy z maszynką radę.

A tu skrócone i podwinięte spodnie Skarba. Na zdjęciu jedna nogawka, reprezentująca całość. Nic nie widać, ale takie było światło, że cud, że w ogóle coś widać;)


 
Dziękuję Wam, że ze mną jesteście, że zaglądacie. Jest mi bardzo miło i naprawdę daje mi to dużo radości, a nierzadko kopa do działania. Dziękuję! A jak sobie pooglądam, co ostatnio uszyłyście, to aż się w środku uśmiecham. Takie skarby!
 
Gorąco pozdrawiam i życzę Wam dużo energii i dobrego nastroju!
:)

21.01.2014

Stłuczka

Ale mnie długo nie było... ciuś, ciuś;)

Końcówka roku okazała się bardzo przykra i odszedł człowiek, który zdążył stać się mi bliski. I nadal trudno jest mi się z tym pogodzić. Najtrudniej chyba z tym, że człowiek odchodzi, a świat kręci się dalej, jakby niczego nie zauważył, jakby nic się nie stało. Smutne to bardzo. I trzeba nadal rano wstawać, ubierać skarpety, jeść owsiankę i wiedzieć, że już nigdy się nawet nie wypije razem herbaty, ani nie pogada o kwiatach. No chyba, że w niebie, ale czy ja do niego trafię? I czy w niebie jest herbata i czy kogoś interesują tam jeszcze kwiaty? Chyba nie. Jak to się mówi: "Trzeba się z tym pogodzić". A ja tak nie lubię, jak trzeba się z czymś pogodzić, bo to musi być zawsze coś niefajnego. I nie lubię czuć się bezsilna wobec tego, co się dzieje.

Żeby nie było tak smutno, powiem, że wprawdzie od początku roku nie udało mi się usiąść do maszyny, ale mam naszykowaną całą kupkę rzeczy do przeróbek. Nie wiem, czy zabrzmiało to optymistycznie, jednak spoglądając na tę kupkę cieszę się, że coś się dzieje. Posprzątałam nawet stolik, przy którym szyję, więc już jestem blisko;)

A dzisiaj, jadąc do pracy, miałam pierwszą w życiu stłuczkę. I odkąd jeżdżę (od maja) zastanawiałam się, jak to będzie, jak tę stłuczkę będę mieć, jakie to uczucie. I stwierdzam, że bardzo niefajne. A kolega mi mówił: "Będziesz się bać stłuczki, dopóki jej nie będziesz mieć. Po pierwszej zobaczysz, że to nic strasznego i się już nie będziesz przejmować." To ja mam chyba odwrotnie.

Jadę sobie jadę, nieziemsko ślisko, więc jadę powoli. Nagle światło zmienia się na żółte i samochód przede mną, będący tuż przy świetle, gwałtownie hamuje. No to ja nie mam wyjścia i też hamuję. A że jest ślisko, to jadę na tych zahamowanych kołach zamiast stanąć i oczywiście uderzam w tego, który stanął jak wryty na widok żółtego. No i w tym momencie myślę sobie: "No to teraz mam pierwszą w życiu stłuczkę. I muszę wysiąść, chociaż wcale na to nie mam ochoty. I żeby tylko nie siedział tam za kierownicą jakiś wściekły facet, który wpadnie w furię, że baba w niego wjechała." A naoglądałam się filmów, jak to jeden wjeżdża w drugiego, a tamten wychodzi z bejsbolem, łysy i cały w tatuażach. Na co dzień nic do tatuaży nie mam, ale w takich chwilach biorą górę emocje i stereotypy. No i wysiadam na drżących nogach i patrzę, kto będzie szedł. A z samochodu wytacza się mały, okrągły Pan Kuleczka, uśmiechnięty i zadowolony z tego, że właśnie go stuknęłam. Ja zdziwiona, ale przepraszam i przepraszam, nie zwracając uwagi na jego zadowolenie. A on się nadal uśmiecha jakbym mu właśnie dała prezent. Popatrzył na swój samochód, popatrzył na mój i mówi: "Łe, pani ma gorzej". Hmm, biorąc pod uwagę fakt, że u niego nie powstała nawet rysa, a u mnie pojawiła się dziura w zderzaku i pogięła się tablica, to rzeczywiście miałam gorzej. I on mówi, że nie ma sprawy i że możemy jechać (każde w swoją stronę oczywiście). I wtedy nie wiadomo skąd napatoczyła się policja (szczęście trzeba mieć!) Akurat musieli tamtędy przejeżdżać. Akurat tego dnia i tą ulicą, na której ja robię pierwszą w życiu stłuczkę. Ale Pan Kuleczka ich skutecznie odgonił, machając przy ty, ręką i tłumacząc z uśmiechem od ucha do ucha, że nic się nie stało i my już jedziemy. No to wsiadłam do samochodu, poryczałam się oczywiście po drodze ze stresu i nagle tak mnie rozbolał ząb, że zobaczyłam wszystkie gwiazdy. I myślę sobie, czy ten dzień się chociaż dobrze skończy?

8.01.2014

Kilka słów o normalności

Nie wyrobiłam się z życzeniami bożonarodzeniowymi, to przynajmniej złożę Wam życzenia na nowy rok:) Życzę Wam, Kochani, żeby w tym roku spotykały Was same dobre i miłe rzeczy, żebyście znajdowali czas na to, co lubicie, żebyście czuli się szczęśliwi i byli kochani. I żeby nie odszedł nikt z osób Wam bliskich. Żebyście zdążyli się nim nacieszyć. Składam Wam życzenia od serca, bez Mikołaja w kominie, czy kiełbasy na drabinie, bo im jestem starsza, tym bardziej widzę to, że życie to nie bajka.  Myślę, że był to trudny rok i dużo się wydarzyło, ale chyba poprzez trudne doświadczenia człowiek najwięcej się uczy.

Szczęśliwego całego roku! :)