17.11.2014

Co za dzień...

Dziś dałam radę wyjść z domu na małe zakupy. To niebywały sukces, biorąc pod uwagę moje możliwości w ciągu ostatnich miesięcy. Może to dzięki nowej diecie mam więcej sił? Żeby jeszcze tylko ból sobie poszedł i pozwolił zapomnieć o całej sprawie...

Idąc chodnikiem minęła mnie starsza pani z wózkiem i małym, może dwuletnim chłopcem. Już z daleka coś do mnie wołał i coś pokazywał, ale nic nie rozumiałam. Dopiero gdy się zbliżyłam, zobaczyłam, że mi pokazuje małą piłeczkę, którą trzymał w ręce. A taki był uradowany, że ledwo mógł usiedzieć. Starsza pani też była uradowana. Nie wiem, czy piłeczką, czy radością chłopca. W każdym razie udzielił mi się ich nastrój i szłam dalej uśmiechnięta od ucha do ucha. Taka prosta radość na zasadzie "podaj dalej":)

W mieście czułam się trochę jak dzik wypuszczony z lasu - oszołomiona ogromem dźwięków, ludzi, kolorów, ogólnego zamieszania. Będąc odciętym od tego wszystkiego można się naprawdę odzwyczaić i czuć po prostu dziko. Zaliczyłam kilka aptek, zanim udało mi się zdobyć komplet leków, a później postanowiłam zrobić siostrze niespodziankę i kupić jej ciepłą opaskę na uszy. Dopiero kiedy zadowolona z zakupu poszłam dalej, przypomniało mi się, że miała być "tylko nie z polaru". Ja kupiłam oczywiście z polaru. A w domu okazało się, że opaska, zanim trafiła w moje ręce, została okraszona ptasią kupą. A pani sprzedawczyni tak skrzętnie ją zawinęła, że nic nie było widać. Opaska powędrowała więc do kosza na pranie i czeka na dalszą część przygód.

A po powrocie postanowiłam zrobić sobie naleśniki gryczane, jako że nie mogę teraz jeść mąki pszennej. Powiem tak, z naleśników to one miały chyba jedynie wygląd, chociaż też nie do końca. Nic nie zastąpi smaku klasycznego naleśnika z dżemem truskawkowym. Po prostu klasyk. Tęsknię za moimi ulubionymi smakami. Naleśniki wyszły suche, łamliwe, trochę przypominające ciasto na tortillę. Dało się je zjeść, ale bardziej siłą woli - "to zdrowe, trzeba zjeść". Dlaczego to, co zdrowe, nie może smakować jak to, co niezdrowe? Mam kryzys... Chciałabym zjeść sobie jabłko, banana, ale z owoców mogę tylko cytryny. W przepisie nie było podane, że czas smażenia jednego gryczanego naleśnika jest co najmniej 2 razy dłuższy, niż klasycznego. Zgadnijcie, ile czasu zajęło smażenie... Trzy godziny.

15.11.2014

Szyciowo, pieczeniowo i bezglutenowo

Dziś udało mi się trochę poszyć. Wprawdzie ręcznie, ale przynajmniej tyle. Może jutro uda mi się usiąść do maszyny? Mam nadzieję, że będę miała tyle siły, co dzisiaj. Wycięłam części małpki i zamierzam uszyć nową maskotkę dla mojej chrześniaczki. Ten, kto wymyślił stolik do laptopa powinien dostać nobla, bo dzięki niemu mogę kroić i szyć w łóżku;)



Od trzech dni czuję się lepiej, jestem silniejsza. Przeszłam na dietę bezglutenową, bezmleczną, bezcukrową, bezdrożdżową itp. i bardzo dużo gotuję. Poznaję nowe smaki i eksperymentuję z tym, co wolno mi jeść. Czasem brakuje mi sił na to moczenie, prażenie, gotowanie, zapiekanie i zmywanie góry naczyń, ale nie mam wyjścia. Nie przeganiam już głodu kanapką, tylko bardzo zdrowymi i starannie przygotowanymi posiłkami. Nie sądziłam, że zmiana sposobu odżywiania tak szybko przyniesie efekty w postaci przypływu energii. Mam nadzieję, że wytrwam, bo nie zawsze jest łatwo;) Tym bardziej, jak widzę w szafce otwartą paczkę pierników...

W każdym razie postanowiłam, że chleb będę nadal piekła - dla pozostałych domowników (czyli jednego). Nie mogę mu odebrać tej przyjemności tylko dlatego, że nie wolno mi jeść pieczywa. No trudno, może kiedyś jeszcze będę mogła wrócić do moich ulubionych smaków. A oto chlebki, które upiekłam dziś wieczorem:

Tak sobie rosły w piekarniku:


A tak wyglądały po upieczeniu:



Ale bym sobie zjadła... ech...

Gorąco Was pozdrawiam i życzę spokojnej nocy:)

7.11.2014

Bułeczki z siemieniem lnianym

Pokażę Wam dzisiaj trochę moich wypieków. Tak naprawdę to od dawna zamierzałam spróbować sił w pieczeniu chleba i bułek, ale jakoś brakowało mi odwagi, bo ci, którzy piekli, przestrzegali, że to nie takie proste i często się nie udaje itd. Uwierzyłam więc, że to tajemna wiedza dla wybranych i na pewno sobie nie poradzę, bo do tej pory piekłam najprostsze z możliwych ciast. Ale ta myśl o świeżym, pachnącym chlebie albo bułkach i domu, w którym nim pachnie, cały czas nie dawała mi spokoju. Postanowiłam więc, że zacznę od bułek. Najwyżej nic z tego nie wyjdzie i trzeba je będzie zawieźć rodzicom dla kur. Przeszukałam internet w poszukiwaniu idealnego przepisu i znalazłam! Pochodzi z bloga "Moje Wypieki" i znajdziecie go tutaj Wypróbowałam go 2 razy, za każdym razem trochę zmieniając składniki. Bułeczki wyszły bardzo smaczne, lekko słodkawe i zaskakująco miękkie. Trochę przeszkadzał mi jedynie smak zmielonego siemienia lnianego, więc następnym razem dodałam całe i to był strzał w dziesiątkę! Mi najlepiej smakują z miodem. Może przez to, że do ciasta dodaje się miodu i później te smaki świetnie się komponują. Następne spróbuję upiec bez miodu, z odrobiną soli. Zobaczymy, co wyjdzie. A tymczasem zapraszam do oglądania:

Tutaj stygną po wyjęciu z piekarnika:


A tu bułki z drugiego rzutu - z całym siemieniem lnianym w środku i większą ilością sezamu i czarnuszki na górze:


Podczas pieczenia tak bajecznie pachniało w domu, że nie mogłam się doczekać, kiedy ich spróbuję. Zrobił się taki fajny, przytulny, domowy klimat. O to właśnie mi chodziło. Gorąco polecam:)

5.11.2014

Kiedy przychodzi choroba...

Postanowiłam odkurzyć bloga i napisać parę słów. Długo mnie nie było, długo nie pisałam i dawno nic nie uszyłam. Monika z Domu za końcem świata namawiała mnie już dawno, żebym wróciła i coś napisała, ale nie potrafiłam. Uważałam, że nie mam nic do pokazania, bo nie mogę szyć, więc tym samym nie mam nic do powiedzenia.

Od kilku miesięcy jestem chora i jakby "wyłączona" z dotychczasowego życia. Różnie sobie z tym radzę, są dni, kiedy się poddaję i nie mam siły dalej walczyć, ale bywa też tak, że dostaję przypływu nadziei, że będzie lepiej. Nie wiem, dlaczego zachorowałam i dlaczego muszę znosić tyle bólu. Początkowo byłam wściekła na cały świat i nie godziłam się z tym, że dotknęło to akurat mnie, ale z czasem moje nastawienie się zmieniło. Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny i to, że zachorowałam ja i akurat w takim momencie życia, ma znaczenie. Wierzę, że to ma sens, tylko może jeszcze nie jestem w stanie go zrozumieć. Czasem myślę, że Bóg wyłączył mnie z dotychczasowego życia, żeby mi dać czas na zrozumienie, co w nim jest dla mnie najważniejsze. I może chciał mi pokazać moją siłę, ile bólu jestem w stanie wytrzymać i jak bardzo potrafię walczyć, żebym już nigdy nie myślała, że jestem słaba. Próbuję znaleźć ten sens i uważnie przyglądać się temu, co mnie spotyka.

Może nie pokażę w najbliższym czasie jakichś wyjątkowych, uszytych dzieł, bo jeszcze nie mogę siedzieć przy maszynie, ale pokażę inne rzeczy, które robię. W poniedziałek upiekłam pierwszy w życiu chleb na zakwasie i bardzo się tym sukcesem cieszę. Kosztowało mnie to sporo energii, ale dałam radę. Dziś upiekłam dwa kolejne, jeden pewnie zamrożę na później. Piekę chleb, żeby nie zwariować. Pilnuję, czy zakwas pracuje, czy ciasto wyrasta na blaszce i czy się rumieni. Wypełniam myśli chlebem, żeby nie myśleć o chorobie i beznadziei. A później spoglądam, jak stygnie na kracie i wdycham jego zapach. I cieszy mnie mój dom, w którym pachnie chlebem.

Dziękuję Wam, że przez ten cały czas, w którym się nie odzywałam, zaglądaliście do mnie, odwiedzaliście. Cieszę się, że jesteście:)